czwartek, 23 grudnia 2010

Wesołych Świąt


Rok temu rozmawialiśmy przez Internet z Dannym, naszym znajomym z Kalifornii. Zapytał nas czy mamy jakieś postanowienia na 2010 rok, na co Bob odpowiedział: Tak, naszym wielkim postanowieniem jest pokonać chorobę Maliny. Cóż, po raz pierwszy od wielu lat dotrzymaliśmy naszego noworocznego postanowienia i rozprawiliśmy się z rakiem. Nadal żyję, czuję się dobrze i jestem za to bardzo wdzięczna. W tej chwili przebywam w domu rodziców Boba, gdzie spędzamy rodzinne Święta, wraz z rodziną jego brata. Pijemy sherry, a Aaron jest otoczony siostrzaną miłością przez swoje dwie przesłodkie kuzynki, więc jest świetnie.

Dziękuję wam wszystkim za wsparcie jakiego udzielaliście mi przez ten rok. Jestem wdzięczna za wszystkie wiadomości i maile. Czasem łatwo zapomnieć o tym, jakich ma się wspaniałych znajomych. Żałuję, że mieszkamy tak daleko od prawie wszystkich naszych najlepszych przyjaciół (poza tobą, Jules!). Mogę śmiało powiedzieć, że Kornwalia nie należy do najbardziej towarzyskich miejsc w jakich mieszkaliśmy, dlatego tym bardziej doceniałam wasze maile i listy.

Moim postanowieniem na 2011 rok jest spotkać się z możliwie jak największą ilością was. Liczę na to, że będziecie nas odwiedzać, mieszkamy w naprawdę pięknym regionie. Mam nadzieję, że wasze Święta będą cudowne, a Nowy Rok zdrowy. 


niedziela, 19 grudnia 2010

Rok później


Wczoraj byłam na przemiłej wizycie u lekarza. Spotkałam się z moim wspaniałym chirurgiem. Ale zacznijmy od początku…
Musiałam czekać dwie godziny, co przypomniało mi o wizycie rok temu, kiedy zdiagnozowano u mnie chorobę. Byłam wtedy ostatnia w kolejce i tym razem zapowiadało się na to samo. Jak już przejrzysz wszystkie magazyny, które leżą w poczekalni i nie masz co robić, zaczynasz rozmyślać. Zaczęłam się martwić, bo pacjentów, dla których mają złe wieści, zawsze zostawiają sobie na koniec. Ale na szczęście tym razem tak nie było. Musiałam poczekać, ponieważ lekarz chciał spotkać się ze mną osobiście. Powiedział, że takie osoby jak ja, zwykle przyjmowane są przez „kogoś z jego zespołu”, a on sam zarezerwowany jest do przekazywania złych wieści.
Choć raz chciał przyjąć kogoś, dla kogo ma dobre wieści. Na pewno już o tym wspominałam, ale to najbardziej sympatyczny i uroczy mężczyzna jakiego znam. Po prostu go ubóstwiam. Ale nie w taki sposób. Ubóstwiam go tak, jak pacjentka może uwielbiać swojego bohatera.
Czułam się dziwnie kiedy z nim wczoraj rozmawiałam. Wróciło wiele wspomnień, ale też nie posiadałam się z radości, że jestem tam, rozmawiam z nim i wiem, że leczenie jest już za mną. Mogłam mu podziękować za uratowanie mi życie. Nie często ma się ku temu okazję.
Następnie pan doktor obejrzał moje piersi i powiedział, że są zdrowe. Prawa pierś bardzo ładnie się zagoiła i spodobał mu się ‘doskonały’ kształt, który stworzył – był z siebie bardzo zadowolony. Wiem, że to poufna informacja, ale i tak wam powiem. Pamiętacie tę australijską piosenkarkę, która kilka lat temu miała raka piersi? Mój lekarz widział jej biust i twierdzi, że mój ma ładniejszy kształt.
Poza tym pan doktor prowadzi wykłady na temat tego w jaki sposób efektywniej przeprowadzać operacje i zamierza pokazywać zdjęcia moich piersi, jako przykład na to jak dobrze można wykonać zabieg. Jestem wdzięczna, że miałam tak wspaniałego chirurga.
Byłam taka szczęśliwa kiedy wyszłam z jego gabinetu. Jestem czysta. Mimo, że nie minął jeszcze rok od operacji, zrobiłam już wszystkie roczne badania i jestem zdrowa. ZUPEŁNIE ZDROWA! Kiedy pomyślę jak bardzo załamana byłam rok temu i jak wiele przeszłam, czuję się dumna z samej siebie. Proszę, módlcie się o to, żebym dalej była zdrowa.


sobota, 18 grudnia 2010

RTG kości


Kobietom zaleca się co miesiąc badać piersi i iść do lekarza, jak tylko zauważą coś niepokojącego. Ale kiedy ponad rok temu odkryłam guzka na piersi i zwróciłam się z tym do lekarza ogólnego, dowiedziałam się, że to nie może być rak, bo jestem zbyt młoda. Zapewnił mnie, że to tylko zmiana hormonalna. Właściwie nawet nie miał czasu, żeby ze mną porozmawiać. Miał opóźnienie i poprosił, żebym wyszła z gabinetu, mimo, że nawet mnie nie obejrzał. Posunął się do tego, żeby powiedzieć mi, że w poczekalni siedzą ludzie, którzy rzeczywiście są chorzy i potrzebują jego natychmiastowej pomocy, a mój guzek to nic pilnego, więc powinnam już sobie pójść.

W ciągu następnego miesiąca zrobiono mi kilka biopsji oraz przeprowadzono badania. Wyniki były sprzeczne, więc badania musiały być kilkakrotnie powtarzane, co zajęło sporo mojego cennego czasu. W końcu lekarka, która jest najlepszą specjalistką od biopsji, zajęła się moją piersią. Na tym etapie dowiedziałam się, że ich zdaniem wygląda to groźnie, ale ponieważ wyniki wszystkich biopsji są negatywne, prawdopodobnie nie ma się czym martwić. Postanowili jeszcze raz spróbować i jeśli wynik znów będzie negatywny, nie będą się już czepiać. Dzięki Bogu pani doktor była bardzo dokładna i udowodniła, że to jednak nowotwór. Co ciekawe okazało się, że jest żoną tego ignoranta, mojego lekarza ogólnego. Jak można być lekarzem, mężem osoby, która zajmuje się kobietami z rakiem piersi i jakimś cudem być przekonanym, że 29 lat to za młody wiek na to, żeby zachorować na tę chorobę?! 

To doświadczenie nauczyło mnie między innymi tego, aby nigdy nie ignorować symptomów. Tak, wiem, że podchodzę do tego obsesyjnie. Najmniejszy ból albo dziwne uczucie tu czy tam i boję się, że choroba wróciła. A wy byście tak nie mieli? Nie ufam swojemu ciału. Zawiodło mnie. I to bardzo. Każdy z nas ma anormalne komórki, ale układ immunologiczny codziennie się ich pozbywa. Jednak mój układ immunologiczny nie poradził sobie. Nie nadążał za zwalczaniem szybko dzielących się, anormalnych komórek, które przeobraziły się w nowotwór. Z całą pewnością to może przydarzyć się ponownie.  
Dlatego kiedy przez kilka tygodni bolała mnie noga, poprosiłam o badanie. Ból nie był silny, ale chciałam się dowiedzieć co się dzieje. Z jednej strony lekarze mówią ci, żebyś obserwowała swoje ciało i badała się, ale z drugiej strony, kiedy już prosisz o badanie, sprawiają wrażenie jakby mieli cię za paranoiczną idiotkę, która marnuje ich czas swoimi hipochondrycznymi wymysłami.

W tym tygodniu miałam też umówione badanie krwi, ale moje żyły są tak zajechane, że puścili mnie do domu, nie pobierając ani kropli. Dwie pielęgniarki podjęły kilka prób, narobiły mi pięknych siniaków, ale nie udało im się nic ze mnie wycisnąć. Ha! Kiedy moje ręce już się zagoiły, poszłam tam ponownie i tym razem pobieraniem krwi zajął się lekarz, któremu ta sztuka się udała, ale musiał ściągnąć mi krew z nadgarstka. Powiem tylko jedno – auć!

Na szczęście wyniki wszystkich badań okazały się negatywne i jestem pewna, że usłyszę tradycyjne „a nie mówiłem?!” od mojego lekarza ogólnego, ale nic mnie to nie obchodzi. Może i mam lekką paranoję, ale jestem pewna, że z czasem trochę wyluzuję. Jak na razie wolę być wariatką, niż się spóźnić.