poniedziałek, 24 stycznia 2011

Pierwsze strzyżenie




Moje włosy ostatnio wymykały się spod kontroli i znów uciekałam się do częstszego noszenia kapeluszy. Zależało mi na każdym milimetrze i nie chciałam obcinać ani odrobiny. Aż do chwili gdy moja koleżanka Tor przemówiła mi do rozumu. Umówiła mnie też do fryzjera w odjazdowym, małym salonie i w końcu moja fryzura nabrała jakiegoś kształtu.


Przepraszam za fatalną jakość zdjęcia.

piątek, 21 stycznia 2011

Żegnaj roku 2010


Mam nadzieję, że miło upłynęły wam Święta. Moje były wspaniałe. Rok temu wiedziałam, że coś jest nie tak z moją prawą piersią. Nie wiedziałam jak poważna jest sytuacja, a że nie chciałam psuć innym Świąt, siedziałam cicho. Pamiętam, że w Wigilię, kiedy szykowałam się do pójścia spać, zauważyłam kroplę krwi na sutku. Wystraszyłam się jak cholera i nie mogłam spać. O 2 nad ranem byłam tak przerażona, że wysłałam smsa do mojej koleżanki Laury, pielęgniarki, która próbowała mnie uspokoić, żebym choć trochę się przespała. Powiedziała, że to zapewne wynik tych wszystkich biopsji, które mi zrobiono. Wydaje mi się, że właśnie wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że może lekarze mają rację i rzeczywiście mam raka.

W tym roku było zupełnie inaczej. Święta Bożego Narodzenia były magiczne, bo nie mieliśmy żadnych zmartwień i ponieważ Aaron, który ma 3 lata, był strasznie ciekawski. Bardzo się podekscytował kiedy rano odkrył ślady butów Świętego Mikołaja.   

 
Potem mógł rozpakować prezenty. Cieszę się, że Aarona naprawdę ucieszyło te kilka upominków, które dostał. Nie oczekiwał, że dostanie ich więcej, ponieważ zadbaliśmy o to, żeby nie myślał, że Święta to tylko prezenty. Nie podoba mi się to, że niektóre dzieciaki są tak rozpieszczone i pazerne, że dla nich podczas Bożego Narodzenia ważniejsze jest to, jaki dostaną prezent, a nie Jezus, rodzina, miłość albo cokolwiek, czym Święta są lub być powinny. 
Nasze święta nie kręciły się wokół prezentów. Spędziliśmy cały tydzień jeżdżąc na sankach, czytając książki i pijąc grzane wino przy kominku. Bob, razem z dzieciakami polukrowali przepyszne, świąteczne ciasto mamy. No dobra, może raczej więcej lukru zjedli, ale tak czy siak…


Poszliśmy też obejrzeć jasełka, które były wystawiane w prawdziwej stodole, z udziałem żywych krów. Siedzieliśmy na sianie i zanim przedstawianie się skończyło, wszyscy „pachnieliśmy” jak krowy.  Było przeuroczo. Nie licząc zapachu. On nie był uroczy. Ale przedstawienie jasełkowe było bardzo fajne. Aha, zaraz po Świętach były moje urodziny i zostałam jeszcze bardziej rozpieszczona  :-)