poniedziałek, 23 maja 2011

Dalsze badania

Żeby stwierdzić czy nowotwór się rozprzestrzenił, konieczne jest wykonanie dwóch tomografii. Tomografii kości, którą mam umówioną na piątek i tomografii całego ciała (płuc, wątroby itd.), którą miałam dziś.
Przemiła pani założyła mi wenflon i musiałam położyć się na leżance, która jeździła w przód i tył, wewnątrz takiego ogromnego ciastka z dziurką. Sama musiała wyjść, ale zapewniła mnie, że będzie mówiła do mnie przez mikrofon, a ja będą mogła odpowiadać.

Robiłam co kazała:
„Wdech. Wstrzymaj oddech. Wstrzymaj oddech. Wydech.”

Tak było kilka razy, a potem powiedziała:
„Teraz uruchomię kroplówkę” i wtedy badanie stało się naprawdę nieprzyjemne. Musiałam się powstrzymywać aby nie zacząć krzyczeć, żeby przestała. Jodyna zaczęła palić mnie w rękę, potem moja głowa zrobiła się strasznie gorąca i czułam jakbym cała płonęła. Nie było przyjemnie. Na szczęście trwało to tylko kilka minut i mogłam sobie pójść do domu.

W piątek będzie jeszcze zabawniej, bo wstrzykną mi jakąś radioaktywną substancję. Będę musiała tam siedzieć przez 4 godziny, a kiedy wrócę do domu, nie będzie mi wolno przytulać Aarona, aż do następnego dnia.

Proszę, módlcie się, żeby wyniki badań były negatywne. Nie chcemy tego raka w żadnym nowym miejscu w moim ciele.

Wyniki biopsji

Nikt nie wie czy to dobrze, czy źle, ale ten nowotwór jest tym samym typem raka z jakim walczyłam w zeszłym roku. Moi lekarze nie rozumieją dlaczego choroba wróciła i dlaczego stało się to tak szybko, po tym całym leczeniu, któremu zostałam poddana.

Jedna teoria mówi, że guz był tam już od jakiegoś czasu, ale ponieważ znajduje się tak wysoko na klatce piersiowej, nie był widoczny na żadnym mammografie i został przeoczony. Guz umiejscowiony jest także poza obszarem, który poddano radioterapii. Możliwe jest, że chemioterapia nieco go zmniejszyła, a teraz znowu urósł. 

Według drugiej teorii, mój nowotwór nie był podatny na chemię i terapia najprawdopodobniej jeszcze pogorszyła sprawę. Mój system immunologiczny, zbombardowany przez chemię, nie funkcjonował, więc organizm nie mógł walczyć z rezydualnymi komórkami nowotworowymi, które teraz przekształciły się guza.

Nie mogę zostać poddana kolejnej radioterapii i nie dostanę też drugiej chemii (chyba, że mam przerzuty, a tego jeszcze nie wiemy). Jedyną opcją jest wycięcie guza i zupełne zatrzymanie produkcji estrogenu w moim organizmie. Co znaczy, że czeka mnie zabawa w postaci mastektomii, a następnie farmakologicznej menopauzy. Nie mogę się doczekać.

Przynajmniej mam poczucie, że jestem w dobrych rękach i wiem, że mój chirurg jest świetnym specjalistą. Wytłumaczył mi jak to wszystko będzie wyglądało. Trochę obrzydza mnie to, że część mnie będzie zrobiona z plastiku. Wiecie jak strasznie nie lubię plastiku i jeszcze miałabym mieć go w środku…?

Ale chwila, moment – jest jeszcze lepiej. W środku piersi zostanie umieszczony specjalny „hamak”, który będzie podtrzymywał silikon i ten specjalny „hamak” będzie zrobiony z CIELĘCIA. Zgadza się, będę miała kawałek plastiku i kawałek krowy w mojej piersi. Obrzydlistwo, co? Ale, szczerze mówiąc, wolę to niż raka.

Wierzcie albo nie, ale ten numer z hamakiem to najnowsze odkrycie w dziedzinie chirurgii rekonstrukcyjnej. Tylko kilku chirurgów na świecie stosuję tę technikę. Nie każdy może sobie pozwolić na zapłacenie 2000 funtów za jeden kawek cielęciny.  

piątek, 13 maja 2011

Piątek trzynastego

Wiedziałam, że to rak zanim jeszcze poszłam do lekarza. Oboje z Bobem byliśmy przygotowani na złe wieści

Trochę nadziei nabrałam po rozmowie z pielęgniarką, która powiedziała, że najprawdopodobniej jest to martwica tkanki tłuszczowej. Powiedziałam jej, że guzek jest twardy i nieruchomy oraz że znajduje się w nowym miejscu, więc to na pewno nie zszywki albo zabliźniona tkanka. Mimo wszystko była przekonana, że to jednak martwica, a lekarz zdawał się z nią zgadzać. Kiedy wyszli z gabinetu, szybko zajrzałam do mojej teczki. Chciałam zobaczyć co lekarz tak naprawdę sądzi. Wiadomo, że nie chce mnie denerwować, ale przecież nie mógłby skłamać w papierach. Znalazłam właściwą stronę i moje serce znów wypełniła nadzieja. Diagnoza: martwica tkanki tłuszczowej.

Na wszelki wypadek zrobiono mi mammograf i USG. Guzek nie był widoczny na mammografie, ale badanie USG wykazało obecność dość małego guzka wielkość 6,6mm. Kobieta, która robiła USG nie była w stanie stwierdzić czy guzek jest złośliwy.
Za to powiedziała, że znalazła inne podejrzane miejsce w mojej piersi, gdzie widoczne są depozyty wapnia, które mogą sugerować nowotwór. Co?! Jeszcze jedno miejsce? Tego już nie zniosę. Ten fragment był jednak tak mały, że nie można było zrobić biopsji.

Wracając do tematu guzka – konieczne było zrobienie gruboigłowej biopsji, dlatego poproszono Roba żeby opuścił gabinet. Ponoć zabieg wygląda gorzej niż się to odczuwa i zdarza się, że mężowie mdleją. Moim zdaniem biopsja wygląda dokładnie tak, jak się ją odczuwa – krwawe, bolesne nacięcie po którym następuje usunięcie fragmentu tkanki. Powiedziano nam, że na wyniki będziemy musieli poczekać co najmniej pół godziny, ale w końcu czekaliśmy dwa razy tyle, a ja tak się bałam, że prawie dostałam zawału serca.

Jak tylko zobaczyłam głowę doktora Browna wychylającą się z drzwi, wiedziałam, że wieści są złe (chirurdzy zawsze przekazują złe wieści, a młodsi lekarze te dobre).  Jednak tym razem było o wiele łatwiej. Żadnych łez, zero szoku. Tylko pytania i planowanie.

Doktor powiedział, że jest zaskoczony tym, co się stało. Po tym wszystkim przez co przeszłam, to się nie powinno było zdarzyć.

Teraz musimy zrobić coś, czego nie lubimy – poczekać jeszcze tydzień na dokładniejsze wyniki, żeby dowiedzieć się jaki to rodzaj nowotworu.

wtorek, 3 maja 2011

Koszmary


Znalazłam nowego guzka. Mam wrażenie, że za każdym razem, kiedy wszystko zaczyna się już układać, musi zdarzyć się coś złego i wszystko zepsuć. Guzka zauważyłam dwa dni temu i dziś umówiłam się na wizytę, żeby go zbadać... w piątek, 13ego!  

Jestem tak zdenerwowana, że o niczym innym nie jestem w stanie myśleć, a wczoraj nie mogłam spać. W nocy wszystko wydaje się bardziej przerażające, prawda? Nie mogłam oddychać i ogarnęło mnie uczucie paniki. Po prostu chcę już wiedzieć co to za przeklęty guzek. Aaron też nie dawał mi spać, bo miał koszmary i musiałam wstawać, żeby go uspokajać. Powiedział, że śniło mu się, że gdzieś odchodzę, że idę sobie i go zostawiam. A przecież nie wie, że właśnie tego ja też boję się najbardziej…