Żeby stwierdzić czy nowotwór się rozprzestrzenił, konieczne jest wykonanie dwóch tomografii. Tomografii kości, którą mam umówioną na piątek i tomografii całego ciała (płuc, wątroby itd.), którą miałam dziś.
Przemiła pani założyła mi wenflon i musiałam położyć się na leżance, która jeździła w przód i tył, wewnątrz takiego ogromnego ciastka z dziurką. Sama musiała wyjść, ale zapewniła mnie, że będzie mówiła do mnie przez mikrofon, a ja będą mogła odpowiadać.
Robiłam co kazała:
Robiłam co kazała:
„Wdech. Wstrzymaj oddech. Wstrzymaj oddech. Wydech.”
Tak było kilka razy, a potem powiedziała:
„Teraz uruchomię kroplówkę” i wtedy badanie stało się naprawdę nieprzyjemne. Musiałam się powstrzymywać aby nie zacząć krzyczeć, żeby przestała. Jodyna zaczęła palić mnie w rękę, potem moja głowa zrobiła się strasznie gorąca i czułam jakbym cała płonęła. Nie było przyjemnie. Na szczęście trwało to tylko kilka minut i mogłam sobie pójść do domu.
W piątek będzie jeszcze zabawniej, bo wstrzykną mi jakąś radioaktywną substancję. Będę musiała tam siedzieć przez 4 godziny, a kiedy wrócę do domu, nie będzie mi wolno przytulać Aarona, aż do następnego dnia.
W piątek będzie jeszcze zabawniej, bo wstrzykną mi jakąś radioaktywną substancję. Będę musiała tam siedzieć przez 4 godziny, a kiedy wrócę do domu, nie będzie mi wolno przytulać Aarona, aż do następnego dnia.
Proszę, módlcie się, żeby wyniki badań były negatywne. Nie chcemy tego raka w żadnym nowym miejscu w moim ciele.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz