sobota, 8 maja 2010

Numer 4


Dobre wieści. We wtorek miałam chemioterapię (nie w poniedziałek, tak jak zwykle, bo akurat wypadał bank holiday czyli dzień wolny od pracy) co oznacza, że 2/3 już za mną!
Z samego rana musiałam zostać poddana badaniu krwi po to, żeby lekarze mogli stwierdzić czy doszłam już do siebie na tyle, żeby mieć chemię. Na szczęście mi się udało, a z powodu tego jednego dodatkowego dnia morfologia wypadła lepiej niż kiedykolwiek wcześniej od początku leczenia.
Byłam gotowa do przyjęcia lekarstw, z wenflonem wbitym w żyłę, kiedy okazało się, że moje leki nie są jeszcze gotowe, a ponieważ wszyscy idą na lunch, będę musiała poczekać do godz. 15.00 (do szpitala przyjechałam o 11.00). Byłam trochę sfrustrowana, ponieważ samo przyjmowanie chemii nie jest przyjemne, a do tego siedzenie przez pół dnia w poczekalni nie polepsza sprawy. Na szczęście był ze mną Bob, więc nie było aż tak źle.
W końcu dostałam chemię i wszystko było w porządku aż do momentu, kiedy zaczęłam przyjmować drugie lekarstwo. To, które sprawia, że mam dziwny smak w ustach. Poza tym mogą zrobić się od niego nieprzyjemne wrzody w ustach, dlatego podczas przyjmowania należy jeść lód, po to aby zmniejszyć dopływ krwi (a tym samym lekarstwa) do jamy ustnej. Maszyna do lodu zepsuła się i zamiast skruszonego lodu dostałam zmielony lód i wodę. Na sam zapach tego lekarstwa wykręca mi żołądek, a kiedy jeszcze doszła do tego ta okropna wodą, zrobiło mi się niedobrze. Do tej pory nie jestem w stanie pić wody, tak bardzo przypomina mi o chemioterapii, że chce mi się wymiotować. Zamiast tego piję sprite’a i inne słodkie, gazowane napoje, których normalnie w ogóle nie pijam.
Po zabiegu pojechaliśmy prosto do domu, na przemiłą kolację z rodzicami Boba. Pomyślałam, że wkrótce dopadną mnie mdłości, tak jak to się zwykle dzieje, więc chciałam wykorzystać te ostatnie parę godzin dobrego samopoczucia i poszłam się przebiec. Cudownie biegało mi się w słońcu.
Większą część następnego dnia spędziłam w łóżku, ale już w czwartek wstałam i zaczęłam powoli krzątać się po domu. Rodzice Boba doglądali nas wszystkich i świetnie się spisali.
Tlumaczenie - Frania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz