wtorek, 27 kwietnia 2010

Race For Life



Za parę tygodni wezmę udział w moim pierwszym Race for Life* !! Właśnie wysłałam zgłoszenie i jestem trochę podenerwowana. To tylko 5km, więc nie w tym leży problem (chociaż będziemy biec po nieco pagórkowatym terenie) ale chodzi o to, że bieg odbywa się w pierwszym tygodniu mojego kolejnego cyklu chemioterapii. Dokładnie 5 dni po tym jak zostanie mi wstrzyknięty mój cudowny koktajl. Mam nadzieję, że dam radę pobiec. Obiecuję, że na pewno wystartuję, będę biegła albo szła, nawet jeśli przez całą drogę miałabym wymiotowac.
Jeśli chcecie mnie zasponsorować, możecie to zrobić on-line. To link do mojej strony: http://www.raceforlifesponsorme.org/missoestrogenpositive

* Race for Life (Wyścig po życie) to charytatywny bieg, w którym uczestniczą same kobiety, zbierając w ten sposób pieniądze dla fundacji Cancer Research UK zajmującej się walką z rakiem.

Tłumaczenie: Franka

sobota, 24 kwietnia 2010

Kwiaty

Od chwili gdy 4 miesiące temu dowiedziałam się że mam raka, moi przyjaciele i rodzina regularnie zaopatrywali mnie w kwiaty. Kiedy w zeszłym tygodniu dostałam tulipany od Amy byłam pewna, że to już ostatni bukiet, ale myliłam się. Dziś dostałam kolejne pudło przepięknych kwiatów. Dziękuję wam bardzo. Czekoladki belgijskie były również bardzo miłym gestem. Są tak pyszne, że aż nie sposób się nimi dzielić. Aaron i Bob mogą co najwyżej na nie spojrzeć. No dobra, mogą je też powąchać.

Dziękuję wam wszystkim i każdemu z osobna za te wspaniałe kartki, dobre myśli, kwiaty, książkę i lawendowego misia, cudowne olejki i przepiękną chustkę (więcej na ten temat w innym poście). Jesteście wspaniali.

Tlumaczenie: Franka

wtorek, 20 kwietnia 2010

Przeznaczenie nie chce mnie w Paryżu

Po raz pierwszy zaplanowaliśmy wakacje z dużym wyprzedzeniem i nawet nie możemy na nie pojechać. Razem z Bobem nigdy wcześniej nie robiliśmy tego zawczasu. Zazwyczaj był to jakiś lot last minute, a wszystkie szczegóły dopracowywaliśmy już w samolocie. Kiedyś byliśmy tak zmęczeni po dwudziestogodzinnym locie (podczas którego zgubiono nasze bagaże), że hotel wybraliśmy idąc za jakąś dziewczyną z samolotu, bo wcześniej podsłuchaliśmy jak mówiła komuś, że to ponoć fajne miejsce.

Teraz jesteśmy odpowiedzialnymi rodzicami i w ogóle, więc zarezerwowaliśmy przelot i hotel kilka miesięcy temu. Zrobiliśmy to również dlatego, że nie miały to być jakieś tam mini wakacje, ponieważ miałam też zaśpiewać w kilku miejscach w Paryżu, między innymi w Notre Dame. No cóż, okazuje się, że nie opłaca się nic planować, ponieważ w tzw. międzyczasie może wydarzyć się wiele rzeczy. Można zachorować na raka. Albo może cię zatrzymać wybuch wulkanu. No wiecie, takie codzienne głupstwa. Teraz mamy podwójną pewność, że nigdzie nie pojedziemy.


Dziś był ostatni dzień dwutygodniowego urlopu Boba. Mimo chemii i tego, że zostaliśmy w Kornwalii, bawiliśmy się świetnie. Głównie dlatego, że ten cykl przebiega bardzo pomyślnie i dlatego, że pogoda dopisuje.

Kiedy kładłam dziś Aarona spać, zapytałam co mu się najbardziej podobało w ciągu tych dwóch tygodni. Powiedział: łapanie krabów na plaży z tatusiem, budowanie traktorów z piasku, szukanie smoków w jaskiniach, to, że kuzyni zatrzymali się u nas na kilka dni, szukanie wielkanocnego jaja i jedzenie lodów.

Potem zapytałam go czy chciałby coś zaśpiewać zanim pójdzie spać.


Aaron: Tak! Zaśpiewajmy “Ba pa bashee.”

Nie byłam pewna o co mu chodzi, ale zaczęłam śpiewać "Ba ba black sheep have you any wool"

Aaron: Nie, mamusiu. "Pa ba basheee".
Me: Przecież śpiewam. Ba ba black shee...
Aaron: Nie mamusiu!
Me: To jaką piosenkę chcesz zaśpiewać?
Aaron: Pa pa pashee
Me: Nie znam jej. Wyjmij smoczek z buzi, żeby mogła cię dobrze słyszeć. Zaśpiewaj ją mamusi.
Aaron: Pa pa paparazzi. Promise you'll be fine but I won't stop until that boy is mine. Baby you'll be famous, chase you down until you love me. Pa pa paparazzi.


Tak, zaśpiewał mi piosenkę Lady Gagi i znał wszystkie słowa. W wykonaniu dwulatka brzmiało to przezabawnie. Może i nie pojechaliśmy do Paryża, ale to była najlepsza piosenka jaką słyszałam przez cały rok. Doskonałe zakończenie naszych wakacji.

Tłumaczenie: Franka

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

O, nie!

Zaczęły mi wypadać brwi i rzęsy!!! Jest mi przykro.

niedziela, 18 kwietnia 2010

Sprawozdanie połówkowe

Ten tydzień był, jak do tej pory, najłatwiejszym pierwszym tygodniem cyklu. Co prawda miałam lekkie mdłości, ale udało mi się z nimi uporać. Muszę jednak przyznać, że ogólnie czuję się nieco „zbita”. Wczoraj Bob zapytał mnie co rozumiem przez słowo „zbita”. Trudno to wytłumaczyć, ale spróbuję.

Po pierwsze nie jestem tak sprawna fizycznie, jak kiedyś. Wcześniej regularnie biegałam i chodziłam na siłownię. Codziennie ćwiczyłam jogę. Teraz nie robię tego już tak często. Przyrzekłam sobie, że znów zacznę regularnie ćwiczyć jogę, postaram się robić to codziennie, przed śniadaniem, tak jak kiedyś. Już dwa dni wytrwałam w postanowieniu i jestem tym zachwycona.

Powiedziałam mu też, że kolejnym problemem jest to, że nie mogę za bardzo poruszać rękami. Szczególnie lewą, z powodu żył. I tak nic na to nie poradzę, więc nie ma sensu narzekać.

Kolejna rzecz pewnie wyda mu się głupia, ponieważ nie przeszkadza mu to, że jestem łysa. Zresztą mi też nie… ale chodzi o coś więcej niż tylko brak włosów. Nie poznaję sama siebie w lustrze, nie wyglądam tak jak ja. Nie chodzi tylko o fryzurę, po prostu jestem jakaś inna. Może się postarzałam.

No i oczywiście mdłości oraz źle przespane noce. I to chyba byłoby wszystko. Nie jest to długa list i wiem ( MAM NADZIEJĘ), że to minie. Z RADOŚCIĄ zniosę to wszystko po to, żeby do końca pozbyć się raka. Jestem wdzięczna za to, że mogę mieć chemioterapię. Tyle, że za nią nie przepadam.

Nie mogę się doczekać aż znów będę sobą. Czy wspominałam wam już co zamierzam zrobić pod koniec lata, kiedy to wszystko się skończy? Oczywiście pojedziemy na małe wakacje. A potem, w przyszłym roku, kiedy już zupełnie wydobrzeję, wydamy przyjęcie. Ogromne przyjęcie z okazji mojego pełnego powrotu do zdrowia ORAZ naszej 10 rocznicy ślubu!! Będzie to wspaniała impreza na którą zapraszam was wszystkich. Już nie mogę się doczekać.


Dzieki Frania za tlumaczenie!

wtorek, 13 kwietnia 2010

Tak! Tak! Tak!

Będę z wami szczera, jestem trochę zaskoczona, że w ogóle tu siedzę i do was piszę. Wczoraj dostałam trzecią dawkę i ponieważ z każdym cyklem chemioterapii człowiek powinien się czuć coraz gorzej, to spodziewałam się raczej, że tym razem zostanę w łóżku do wtorku, a nawet do środy. Tymczasem wstałam z łóżka i czuję się dobrze!


Jak pisałam w moim poprzednim poście, przed chemią nie jadłam nic przez ponad 36 godzin, więc może właśnie to mi pomogło. To mogła też być modlitwa! Prosiłam, by tym razem oszczędzono mi cierpień, i faktycznie tak się stało. Dziękuję ci, Boże. Wszystko może pewnie jeszcze się pojawić, ale jestem całkiem pewna, że tym razem jest po prostu inaczej.

Oto, co się działo wczoraj. Zostawiliśmy Aarona z moją wspaniałą przyjaciółką Jules; Aaron był przeszczęśliwy, że będzie u niej i jej dzieci, bo nikt, ale to nikt nie ma więcej zabawek niż ci trzej mali szczęściarze. Potem do szpitala. Moja pielęgniarka znów miała problemy ze znalezieniem dobrej żyły i dopiero po kilku próbach wkłuła się w tę właściwą. Niestety było to tak nieprzyjemne, że prawie zemdlałam. Dobrze, że siedziałam, inaczej upadłabym na ziemię. Miałam bardzo niskie ciśnienie, 70 na 30 (prawidłowe ciśnienie krwi to około 130/80).

Potem dowiedzieliśmy się, że w piątek poziom moich białych krwinek był tak niski, że mój lekarz nie był pewien czy będę mogła kontynuować chemioterapię. Zdrowa osoba ma pomiędzy 1,7 a 7,5 neutrofili, podczas gdy mi trochę brakowało do absolutnego minimum, jakim jest 1. W poniedziałek powtórzyli mi badanie i okazało się, że na szczęście moje neutrofile odbudowały się na tyle, by potraktować je chemią.

Po powrocie do domu spałam przez kilka godzin w ogrodzie, w pełnym słońcu, i co jakiś czas budził mnie Aaron, który obsypywał mnie pocałunkami i chciał, żebym patrzyła jak robi sztuczki. W pewnym momencie lekko mną zatrzęsło i trochę popłakałam, ale Aaron naprawił wszystko jednym uściskiem i pytaniem: „Co się stało, mamusiu?” Potem poszłam do łóżka, spodziewając się, że poczuję się gorzej. Ciągle sprawdzałem godzinę na zegarku i zastanawiałam się, kiedy się zacznie... co tak naprawdę nigdy się nie stało. Czułam mdłości, ale nie przypominało to zupełnie pierwszych dwóch razów.

Dziś spędziłam bardzo leniwy poranek z cudownym śniadaniem w łóżku, a potem po prostu wstałam! Wzięłam prysznic, pobawiłam się z Aaronem, popracowałam trochę w ogrodzie (tak naprawdę, to patrzyłam, jak Bob pracuje) i spędziłam całkiem normalny dzień. W pewnej chwili Aaron spytał, czy chciałabym położyć się w ogródku z jego kocykiem i smoczkiem! Naprawdę codziennie mnie zadziwia, a szczególnie w moje gorsze dni, kiedy tak dobrze się mną opiekuje.

Cieszę się, że jestem na nogach i że świeci słońce! Aha, poza tym jestem już w połowie. Jeszcze trzy sesje i koniec.


Tlumaczenie: Pawel! Dziekuje bardzo.


niedziela, 11 kwietnia 2010

Jutro runda nr 3!

Postanowiłam ponownie pościć przez 36 godzin przed chemią. Pościłam przed pierwszą chemią i było w porządku, poza wymiotami w czasie pierwszych 24 godzin. Zajęło mi parę dni, żeby wrócić do siebie i potem nie miałam żadnych większych problemów.

Druga chemia była trochę inna. Przed wlewami jadłam normalnie i dostałam dodatkową pigułkę przeciwwymiotną. Nie wymiotowałam, ale miałam mdłości i 48 godzin spędziłam w łóżku. Potem cierpiałam na bóle głowy i przeziębienie, które utrzymywało się przez dwa tygodnie.

Podczas drugiego cyklu powrót do dobrego samopoczucia zajął mi więcej czasu, co mogło być spowodowane brakiem głodówki albo po prostu tym, że był to cykl drugi. Z każdym następnym cyklem dostaje się ostrzeżenie, że samopoczucie będzie prawdopodobnie gorsze niż poprzednio.

Tym razem znowu robię sobie głodówkę i jestem ciekawa, czy będę się czuła lepiej. O ile nie będzie znaczącej różnicy, będzie to chyba ostatni raz. Szczerze mówiąc już mnie mdli (i jestem bardzo głodna!) ale warto będzie, jeśli oszczędzi mi to fatalnego samopoczucia w drugim tygodniu.

Trzeci tydzień minął mi dobrze, przeziębienie prawie całkiem minęło i dwukrotnie udało nam się poleżeć na plaży w cudownym słońcu. Aaron świetnie się bawił, budując z tatą kanały, biegając z kuzynami i oglądając foki w morzu. Wszyscy bardzo się cieszymy, że słońce zagościło już w Anglii.

Tłumaczenie: Kaśka - Wielkie dzieki!

środa, 7 kwietnia 2010

Dobrze jest się wyspać.

Wczoraj fantastycznie się wyspałam. Pierwszy raz tak dobrze spałam od drugiej chemii. Chemioterapia sprawia, że sen jest płytszy i mimo że jestem wyczerpana, budzę się w nocy kilkukrotnie. Wczoraj przespałabym jednak całą noc gdyby nie to, że obudził mnie Aaron. Był bardzo zdenerwowany i wołał:

„Nie ten żójty!” „Mamusiu, nie żółty, tylko niebieski!”
Dajemy mu wodę do picia w żółtym kubku niekapku, ale Aaron woli pić jak inni, z normalnych kubków. Musiał mieć zły sen o tym, że nie pozwalam mu pić z jego normalnego niebieskiego kubka. Czy to nie słodkie?

Jestem teraz w trakcie trzeciego tygodnia i czuję się dobrze, ale ciągle jeszcze nie minęło mi przeziębienie, które dokuczało mi przez cały drugi tydzień. Ten tydzień mija zbyt szybko, nie mogę uwierzyć, że zostało jeszcze tylko 5 dni do następnej chemi. Ble.

Tłumaczenie: Kaśka

Dzieki Kaska za tlumaczenie!