czwartek, 23 grudnia 2010

Wesołych Świąt


Rok temu rozmawialiśmy przez Internet z Dannym, naszym znajomym z Kalifornii. Zapytał nas czy mamy jakieś postanowienia na 2010 rok, na co Bob odpowiedział: Tak, naszym wielkim postanowieniem jest pokonać chorobę Maliny. Cóż, po raz pierwszy od wielu lat dotrzymaliśmy naszego noworocznego postanowienia i rozprawiliśmy się z rakiem. Nadal żyję, czuję się dobrze i jestem za to bardzo wdzięczna. W tej chwili przebywam w domu rodziców Boba, gdzie spędzamy rodzinne Święta, wraz z rodziną jego brata. Pijemy sherry, a Aaron jest otoczony siostrzaną miłością przez swoje dwie przesłodkie kuzynki, więc jest świetnie.

Dziękuję wam wszystkim za wsparcie jakiego udzielaliście mi przez ten rok. Jestem wdzięczna za wszystkie wiadomości i maile. Czasem łatwo zapomnieć o tym, jakich ma się wspaniałych znajomych. Żałuję, że mieszkamy tak daleko od prawie wszystkich naszych najlepszych przyjaciół (poza tobą, Jules!). Mogę śmiało powiedzieć, że Kornwalia nie należy do najbardziej towarzyskich miejsc w jakich mieszkaliśmy, dlatego tym bardziej doceniałam wasze maile i listy.

Moim postanowieniem na 2011 rok jest spotkać się z możliwie jak największą ilością was. Liczę na to, że będziecie nas odwiedzać, mieszkamy w naprawdę pięknym regionie. Mam nadzieję, że wasze Święta będą cudowne, a Nowy Rok zdrowy. 


niedziela, 19 grudnia 2010

Rok później


Wczoraj byłam na przemiłej wizycie u lekarza. Spotkałam się z moim wspaniałym chirurgiem. Ale zacznijmy od początku…
Musiałam czekać dwie godziny, co przypomniało mi o wizycie rok temu, kiedy zdiagnozowano u mnie chorobę. Byłam wtedy ostatnia w kolejce i tym razem zapowiadało się na to samo. Jak już przejrzysz wszystkie magazyny, które leżą w poczekalni i nie masz co robić, zaczynasz rozmyślać. Zaczęłam się martwić, bo pacjentów, dla których mają złe wieści, zawsze zostawiają sobie na koniec. Ale na szczęście tym razem tak nie było. Musiałam poczekać, ponieważ lekarz chciał spotkać się ze mną osobiście. Powiedział, że takie osoby jak ja, zwykle przyjmowane są przez „kogoś z jego zespołu”, a on sam zarezerwowany jest do przekazywania złych wieści.
Choć raz chciał przyjąć kogoś, dla kogo ma dobre wieści. Na pewno już o tym wspominałam, ale to najbardziej sympatyczny i uroczy mężczyzna jakiego znam. Po prostu go ubóstwiam. Ale nie w taki sposób. Ubóstwiam go tak, jak pacjentka może uwielbiać swojego bohatera.
Czułam się dziwnie kiedy z nim wczoraj rozmawiałam. Wróciło wiele wspomnień, ale też nie posiadałam się z radości, że jestem tam, rozmawiam z nim i wiem, że leczenie jest już za mną. Mogłam mu podziękować za uratowanie mi życie. Nie często ma się ku temu okazję.
Następnie pan doktor obejrzał moje piersi i powiedział, że są zdrowe. Prawa pierś bardzo ładnie się zagoiła i spodobał mu się ‘doskonały’ kształt, który stworzył – był z siebie bardzo zadowolony. Wiem, że to poufna informacja, ale i tak wam powiem. Pamiętacie tę australijską piosenkarkę, która kilka lat temu miała raka piersi? Mój lekarz widział jej biust i twierdzi, że mój ma ładniejszy kształt.
Poza tym pan doktor prowadzi wykłady na temat tego w jaki sposób efektywniej przeprowadzać operacje i zamierza pokazywać zdjęcia moich piersi, jako przykład na to jak dobrze można wykonać zabieg. Jestem wdzięczna, że miałam tak wspaniałego chirurga.
Byłam taka szczęśliwa kiedy wyszłam z jego gabinetu. Jestem czysta. Mimo, że nie minął jeszcze rok od operacji, zrobiłam już wszystkie roczne badania i jestem zdrowa. ZUPEŁNIE ZDROWA! Kiedy pomyślę jak bardzo załamana byłam rok temu i jak wiele przeszłam, czuję się dumna z samej siebie. Proszę, módlcie się o to, żebym dalej była zdrowa.


sobota, 18 grudnia 2010

RTG kości


Kobietom zaleca się co miesiąc badać piersi i iść do lekarza, jak tylko zauważą coś niepokojącego. Ale kiedy ponad rok temu odkryłam guzka na piersi i zwróciłam się z tym do lekarza ogólnego, dowiedziałam się, że to nie może być rak, bo jestem zbyt młoda. Zapewnił mnie, że to tylko zmiana hormonalna. Właściwie nawet nie miał czasu, żeby ze mną porozmawiać. Miał opóźnienie i poprosił, żebym wyszła z gabinetu, mimo, że nawet mnie nie obejrzał. Posunął się do tego, żeby powiedzieć mi, że w poczekalni siedzą ludzie, którzy rzeczywiście są chorzy i potrzebują jego natychmiastowej pomocy, a mój guzek to nic pilnego, więc powinnam już sobie pójść.

W ciągu następnego miesiąca zrobiono mi kilka biopsji oraz przeprowadzono badania. Wyniki były sprzeczne, więc badania musiały być kilkakrotnie powtarzane, co zajęło sporo mojego cennego czasu. W końcu lekarka, która jest najlepszą specjalistką od biopsji, zajęła się moją piersią. Na tym etapie dowiedziałam się, że ich zdaniem wygląda to groźnie, ale ponieważ wyniki wszystkich biopsji są negatywne, prawdopodobnie nie ma się czym martwić. Postanowili jeszcze raz spróbować i jeśli wynik znów będzie negatywny, nie będą się już czepiać. Dzięki Bogu pani doktor była bardzo dokładna i udowodniła, że to jednak nowotwór. Co ciekawe okazało się, że jest żoną tego ignoranta, mojego lekarza ogólnego. Jak można być lekarzem, mężem osoby, która zajmuje się kobietami z rakiem piersi i jakimś cudem być przekonanym, że 29 lat to za młody wiek na to, żeby zachorować na tę chorobę?! 

To doświadczenie nauczyło mnie między innymi tego, aby nigdy nie ignorować symptomów. Tak, wiem, że podchodzę do tego obsesyjnie. Najmniejszy ból albo dziwne uczucie tu czy tam i boję się, że choroba wróciła. A wy byście tak nie mieli? Nie ufam swojemu ciału. Zawiodło mnie. I to bardzo. Każdy z nas ma anormalne komórki, ale układ immunologiczny codziennie się ich pozbywa. Jednak mój układ immunologiczny nie poradził sobie. Nie nadążał za zwalczaniem szybko dzielących się, anormalnych komórek, które przeobraziły się w nowotwór. Z całą pewnością to może przydarzyć się ponownie.  
Dlatego kiedy przez kilka tygodni bolała mnie noga, poprosiłam o badanie. Ból nie był silny, ale chciałam się dowiedzieć co się dzieje. Z jednej strony lekarze mówią ci, żebyś obserwowała swoje ciało i badała się, ale z drugiej strony, kiedy już prosisz o badanie, sprawiają wrażenie jakby mieli cię za paranoiczną idiotkę, która marnuje ich czas swoimi hipochondrycznymi wymysłami.

W tym tygodniu miałam też umówione badanie krwi, ale moje żyły są tak zajechane, że puścili mnie do domu, nie pobierając ani kropli. Dwie pielęgniarki podjęły kilka prób, narobiły mi pięknych siniaków, ale nie udało im się nic ze mnie wycisnąć. Ha! Kiedy moje ręce już się zagoiły, poszłam tam ponownie i tym razem pobieraniem krwi zajął się lekarz, któremu ta sztuka się udała, ale musiał ściągnąć mi krew z nadgarstka. Powiem tylko jedno – auć!

Na szczęście wyniki wszystkich badań okazały się negatywne i jestem pewna, że usłyszę tradycyjne „a nie mówiłem?!” od mojego lekarza ogólnego, ale nic mnie to nie obchodzi. Może i mam lekką paranoję, ale jestem pewna, że z czasem trochę wyluzuję. Jak na razie wolę być wariatką, niż się spóźnić.

wtorek, 30 listopada 2010

No to lecimy raz jeszcze

Od miesiąca boli mnie pierś, początkowo myślałam, że jest to wynik „urazu”, którego doznałam podczas zabawy z Aaronem i Bobem. W sobotę, 10 dni temu, obudziłam się z opuchniętą piersią, która była dwukrotnie (albo nawet trzykrotnie) większa od tej drugiej. W poniedziałek zadzwoniłam do centrum onkologicznego i rozmawiałam z pielęgniarką, która była bardzo zaniepokojona, ale powiedziała, że powody mogą być różne, na przykład infekcja. 

Następnego dnia spotkałam się z lekarką, bardzo miłą kobietą, której nazwiska nie mogę sobie przypomnieć. Od razu skierowała mnie na badanie mammograficzne i USG. Biedny Aaron musiał pojechać ze mną, ponieważ nie miałam go gdzie zostawić. Przywieźliśmy ze sobą mnóstwo zabawek i jedzenia, żeby miał się czym zająć i był zadowolony. Obiecał swojemu tacie, że będzie się mną opiekował i sprawił się znakomicie. Byłam spokojna. Wiedziałam, że poradzę sobie nawet jeśli się okaże, że jest źle. Byłam pewna, że nie będzie aż tak fatalnie, jak za pierwszym razem. Liczyłam na dobre wieści, ale byłam przygotowana na najgorsze.
 
Zostawiałam Aarona w poczekalni z pielęgniarką i poszłam na mammograf. Kiedy wróciłam, zastałam go roześmianego w towarzystwie całego tłumu pielęgniarek – powiedziały, że jest przesłodki i kilka z nich chciało zabrać go do domu! Parę minut później poproszono mnie na USG. Jak tylko weszłam do gabinetu, radiolog powiedział mi, że mammograf nie wykazał żadnych zmian nowotworowych. Wiedział, że się martwię, więc darował sobie wstęp, szybko przeszedł do rzeczy i powiedział, że nic mi nie jest. Następnie zrobił bardzo dokładnie USG (obu stron) i stwierdził, że poza zszywkami, tkanka prezentuje się znakomicie.

Jego zdaniem opuchlizna jest efektem ubocznym radioterapii. Ponoć podczas zabiegów piersi puchną. W moim przypadku tak nie było, ale dzieje się to teraz. Żeby upewnić się, że na pewno nic mi nie jest, zaproponował mi kolejną wizytę w grudniu.

Przeprowadzone badania zostały potraktowane jako moja roczna wizyta kontrolna. Nie będę musiała iść na USG w styczniu, z czego bardzo się cieszę, bo nie chciałam spędzać kolejnych świąt Bożego Narodzenia zastanawiając się czy jestem zdrowa. Te Święta spędzę relaksując się i obżerając.


wtorek, 2 listopada 2010

Ogłaszam oficjalnie...


...że moje włosy są dłuższe od włosów Boba! Co prawda tylko odrobinkę i to może mieć coś wspólnego z tym, że wczoraj był u fryzjera. Był dla mnie strasznie miły i poprosił o przyznanie mu 2 miejsca. Teraz rywalizuję już tylko z Aaronem!

piątek, 15 października 2010

Moje włosy - comiesięczny update


Na zdjęciu nie jestem uśmiechnięta, bo nie podoba mi się to, jak wyglądam. Nie mogę się doczekać kiedy moje włosy będą dłuższe. Do tej pory wszyscy byli bardzo mili i kiedy pytałam czy wyglądam jak facet, twierdzili, że nie. Ale ja naprawdę wyglądam jak facet i dobrze o tym wiem, ponieważ dzieci nie kłamią. Dziś byłam na kinderbalu i pewien maluch zapytał czy jestem mamusią czy tatusiem! W pierwszej chwili nie zrozumiałam o co mu chodzi, więc wytłumaczył: Nie wiem czy jesteś mamą Aarona czy jego tatą. Nie ma co, wyciągam moje chusty i perukę.

wtorek, 12 października 2010

Miałam dziś wizytę kontrolną w Trelissick. Od chwili gdy otrzymałam list z powiadomieniem, byłam cała w nerwach.
Moja koleżanka (i super mama) Jules, która wie o każdej mojej wizycie, zaproponowała, że weźmie do siebie Aarona na całe popołudnie, żebym mogła spokojnie pójść do lekarza i nie martwić się o niego. Wspomnę tylko, że odwiedziny u Jules są dla Aarona jak wizyty w raju. Jej dzieci, które mają niesamowity pokój do zabawy, to chyba najszczęśliwsi chłopcy w całej Kornwalii. Do tego mają jeszcze zwierzęta. A co najlepsze, Jules jeździ vanem. I daje Aaronowi lody, truskawki i czekoladki na deser. Nie ma się co dziwić, że jest w niej absolutnie zakochany.

Wracając do mojej opowieści – zostawiłam Aarona z Jules i pojechałam do szpitala. Nie widziałam się z moim lekarzem tylko ze stażystą, który nie znał odpowiedzi na wszystkie moje pytania, więc co jakiś czas wychodził z gabinetu, żeby się konsultować. Był oczywiście bardzo miły, ale nie mam pojęcia dlaczego nie mogłam się spotkać bezpośrednio z moim lekarzem.

Przedyskutowaliśmy kilka spraw, w sumie nic poważnego. I wtedy wspomniałam o tym, że od jakiegoś czasu boli mnie biodro, na co on powiedział, że co prawda prawdopodobieństwo nie jest zbyt wielkie, ale możliwe, że mam przerzuty na kościach. Rany! Szybko zrobili mi USG biodra, żeby sprawdzić co się dzieje. Na wyniki czekałam co najwyżej 10 minut, ale wydawało mi się, że trwa to o wiele dłużej. Okropnie sie bałam i byłam tak zdenerwowana, że myślałam, że zaraz zwymiotuję. Na szczęście lekarz stwierdził, że nie ma żadnych przerzutów, moje biodro wygląda na absolutnie zdrowe i prawdopodobnie po prostu nadwyrężyłam je podczas ćwiczeń. Szczerze mówiąc to od lat mam niewielki problem (i to naprawdę niewielki) z biodrem, jeszcze z czasów kiedy tańczyłam, ale ponieważ teraz mam lekką paranoję, chciałam to sprawdzić. Na szczęście okazało się, że to tylko moja paranoja i jestem czysta. Yeah!

Kiedy wyszłam ze szpitala, nie obyło się oczywiście bez obowiązkowych łez (czy ja w ogóle kiedykolwiek tam pójdę i się nie rozpłaczę?), nie mogłam się doczekać kiedy dotrę do domu i podzielę się dobrymi wieściami z Bobem. A teraz czas na lampkę wina, żeby to uczcić.

czwartek, 7 października 2010

Badania kontrolne


W zeszłym tygodniu miałam wizytę kontrolną u radioterapeuty, na której się nie pojawiłam. Nie miałam żadnych pytań, a moja skóra dobrze wygląda, więc nie było o co się martwić. 

Dobra, to będzie trochę obrzydliwe, ale powiem wam jak dokładnie wygląda moja skóra. Ponieważ urządzenie do radioterapii jest kwadratowe, penetruje kwadratowy obszar skóry (w moim przypadku wokół prawej piersi). Przez pierwsze trzy tygodnie zabiegów, skóra każdego dnia staje się coraz bardziej różowa i wygląda jak dziwna, kwadratowa opalenizna. To nie boli, więc to nic takiego.

Przez kolejne 2 tygodnie zabiegi przeprowadzone są na mniejszej powierzchni, ale są też bardziej zintensyfikowane. Skóra o wiele szybciej robi się czerwona, a pod koniec terapii jest już bardzo ciemna (żałuję, że nie zrobiłam zdjęć, żeby pokazać wam jak fatalnie wyglądała). Przez następne parę tygodni jest jeszcze gorzej i w końcu… skóra się złuszcza, tak przynajmniej było w moim przypadku. Zwałkowała się, zupełnie jak warstwa brudu. I tyle.

Wciąż mam przebarwienia (po prostu wyglądam jak bym nierówno się opaliła), ale nie mam oparzonej skóry. Właściwie to nigdy nie miałam wrażenia, że doznaję oparzeń, chociaż tak to właśnie wyglądało. Jestem zadziwiona faktem, że to w ogóle nie bolało.

Niedługo czeka mnie inna wizyta kontrolna, na której się pojawię i którą bardzo się stresuję. Spotkam się z moim onkologiem, który, mam nadzieję, powie mi, że wszystko jest w porządku.

wtorek, 21 września 2010

Trochę kultury fizycznej


Chciałabym być sprawna fizycznie. Nie wiem jak wy, ale ja, aby mieć dobre samopoczucie, muszę uprawiać sport.  Zanim jednak podjęłam się jakichkolwiek treningów, chciałam najpierw sprawdzić jak bardzo jestem (nie)sprawna. Dlatego poprosiłam moją koleżankę z marynarki wojennej, trenerkę Helen, żeby przeprowadziła na mnie test VO2 Max. Test VO2 Max przechodzi raz do roku każda osoba w Królewskiej Marynarce Wojennej, aby sprawdzić czy fizycznie nadaje się do służby.

Test można oblać, albo osiągnąć ocenę „dopuszczającą”, „dobrą”, „bardzo dobrą” lub „celującą”. Osobiście liczyłam na ocenę „dopuszczającą”, ale nie byłam pewna czy mi się uda, biorąc pod uwagę to, przez co przeszło moje ciało w ciągu tych ostatnich 9 miesięcy.

Przed testem Bob powiedział:
Żeby otrzymać właściwy obraz poziomu twojej sprawności fizycznej, musisz dać z siebie naprawdę wszystko. Będzie ci się zdawało, że zaraz zemdlejesz i zwymiotujesz, ale to nic, musisz przez to przejść.
Ja: Dobra, ale co jeśli rzeczywiście zemdleję?
Bob: Oj, nie martw się, ocucimy cię!

Mając to na uwadze, rozpoczęłam test. Na początku było bardzo łatwo, ale szybko zamieniło się to w koszmar. Na zaliczenie każdego poziomu ma się tylko1 minutę, a każdy kolejny poziom jest trudniejszy od poprzedniego, aż w końcu dochodzisz do momentu, w którym już nie chcesz się w to dłużej bawić. W moim przypadku moment ten nastąpił chwilę po tym jak osiągnęłam próg „doskonałości”. Tak, zaliczyłam test na ocenę celującą!! Byłam w euforii!  

Za 11 tygodni mam kolejny test i moim celem jest zaliczyć dodatkowe półtorej minuty. W grudniu dam wam znać czy mi się udało. 

poniedziałek, 13 września 2010

Już minęły prawie 2 tygodnie od kiedy skończyłam radioterapię i według tego co się sądzi powinnam być w jak najgorszym stanie, a ja czuję się tak dobrze jak nigdy! Zniknęła senność i poziom energii rośnie. 

W zeszlym tygodniu spędziliśmy kilka wspaniałych dni; słońce świeciło, więc pojechaliśmy na plażę z przyjaciółmi, gdzie jedliśmy lody przez cały weekend. Bob zrobił parę zdjęć.

To zdjęcie bardzo lubie, bo jest na nim uchwycona chwila kiedy powiedziałam Bobowi, że mogę podnieść rękę nad głowę i nie czuję bólu w żyłach. Na pewno pamiętacie jak narzekałam na to podczas chemioterapii. Tak się cieszę i jestem bardzo wdzięczna za to, że mogę się ruszać bez trudności i bólu.


Tłumaczenie Małgorzata Sady :)



piątek, 3 września 2010

Włosy

Zdaję sobie sprawę, że sporo piszę o swoich włosach (albo raczej ich braku), ale dziś moje włosy miały bardzo dobry dzień i chciałabym się z wami tym podzielić. Po pierwsze chcę Wam powiedzieć, że włosy odrastają i są super gęste. Nie prześwituje przez nie ani kawałeczek skóry, więc możecie się domyślać jakie będę wspaniałe, kiedy będę już miały kilka centymetrów długości.

Kiedy robiłam dziś zakupy, podeszła do mnie jakaś kobieta i powiedziała coś w stylu: „Wow, strasznie ci zazdroszczę. Też chciałabym mieć taką fryzurę, ale nie mam odpowiedniego kształtu twarzy. Zawsze chciałam mieć takie włosy, szkoda, że nie mam takiej buzi jak ty”. Byłam w niezłym szoku – rzeczywiście istnieje ktoś, kto uważa, że fajnie wyglądam! (Nie to co ten mały chłopiec, który w zeszłym tygodniu podszedł do mnie i powiedział, że wyglądam jak chora na raka, bo nie mam włosów. Przepraszam Cię bardzo, drogi chłopcze, ale ja MAM włosy. Na jego obronę muszę jednak powiedzieć, że miałam na głowie chustkę spod której nie wystawały włosy ani z przodu, ani po bokach, tak jak to zwykle bywa, więc pewnie rzeczywiście wyglądało to tak, jakbym  W OGÓLE tych włosów nie miała. O rany, to był długi nawias). 

W każdym razie druga miła rzecz, która przydarzyła się dziś moim włosom, miała miejsce kiedy Bob wrócił z pracy, a jeszcze wcześniej był u fryzjera. Jak przyszedł to zauważył, że jego włosy (ale tylko z tyłu i po bokach) są krótsze od moich! A to oznacza, że moje włosy są w niektórych miejscach DŁUŻSZE od włosów Boba! Jak to usłyszałam, to się rozpłakałam. Nie mam pojęcia dlaczego, nie sądziłam, że rozpłaczę się z takiego powodu, ale byłam taka…sama nie wiem jaka…jakoś mnie to poruszyło i nie mogłam powstrzymać łez. 



Tlumaczenie: Frania Sady

I po radioterapii

Skończylam radioterapię. Pięć tygodni codziennych zabiegów za mną. Moja skóra jest czerwona i podrażniona, ale nie boli, więc jest  tak o wiele lepiej, niż się spodziewalam. Mój radiolog powiedzial, że wyglada lepiej, niż u wiekszosci pacjentów (więc byc może moja dieta przyspieszajaca regenerację komórek jednak dziala), ale jeszcze teraz stan skóry będzie sie pogarszal i dopiero po uplywie dwóch tygodni zacznie sie poprawiać


Nadal szybko się męczę. Muszę nauczyć się „nie spalać tego, czego nie mam” jak mawia mój nauczyciel jogi. Chodzę na jogę w czwartki, ale wczoraj miałam tak intensywny dzień (musiałam zająć się Aaronem, do tego proba w teatrze), że z żalem postanowiłam odstąpić Bobowi miejsce na zajęciach. Kocham jogę, więc uwierzcie, że musiałam być super zmęczona, skoro byłam gotowa nie pójść. Koniec końców poszłam, bo Bob nie był zainteresowany moimi zajęciami dla hippisów. W trakcie lekcji myślałam tylko o tym jaka jestem zmęczona; nawet jak przyjmowałam pozycję dziecka nie było mi wygodnie. Kiedy wróciłam do domu, od razu poszłam do łóżka i spałam od 22.00 do 9.15 rano, kiedy to obudził mnie Aaron (tak, wiem jaka ze mnie szczęściara! Aaron nadal uwielbia spać. W tej chwili też uciął sobie drzemkę, dzięki czemu mogę napisać ten post.) Dziś czuję się już lepiej, ale wiem, że przez kolejny miesiąc będę jeszcze musiała przystopować. 


Tlumaczenie: Frania Sady

czwartek, 19 sierpnia 2010

Radioterapia - czesc druga

Moja radioterapia została podzielona na dwie części. Dzisiaj zakończyłam pierwszą, która polegała na smażeniu całej piersi przez trzy tygodnie. Jutro zaczynam terapię, która będzie bardziej intensywna, ale nie tak inwazyjna. Leczone będzie dokładnie to miejsce w którym znajdował się guz, oraz droga, którą przebył kiedy był usuwany. 
Nie odczuwam wielu skutków ubocznych; najgorsze jest zmęczenie, ale na szczęście Bob ma akurat trzytygodniowy urlop, więc mogę sobie pozwolić na codzienne drzemki. 
Jak już wspominałam we wcześniejszym poście, maszyna często się psuje - w tym tygodniu już dwa razy pojechałam do szpitala i dowiedziałam się, że mogę wracać do domu, bo sprzęt nie działa. Na całą Kornwalię są tylko dwie maszyny, a setki ludzi przechodzi radioterapię – możecie sobie wyobrazić jaki chaos panuje kiedy się zepsują. 
Zaczęłam przyjmować tamoksyfen (tamoxifen), lek, który będę brała przez następne 5 lat (a dokładniej w te dni, kiedy nie zapomnę go wziąć). Mam nadzieję, że nudności, które się po nim odczuwa z czasem zmaleją, bo nie chciałabym tak się czuć przez następne 5 lat. 


Tlumaczenie: Franciszka Sady

wtorek, 10 sierpnia 2010

Moje włosy kiełkują!


Włosy zaczęły mi odrastać. Nawet Aaron musiał to przyznać. Kiedy się przytulaliśmy powiedział „Uwielbiam twoje włosy!”. 

:-)

Radioterapia

Parę tygodni temu zaczęłam radioterapię. Na razie wszystko idzie dobrze i moja skóra nie jest zbyt podrażniona. Dostałam krem, którego i tak nie używam, bo wolę naturalny krem, który dała mi przemiła Heather ze sklepu Natural Store.

Czuwa nade mną wspaniały zespół radioterapeutów, którzy cierpliwie odpowiadają na wszystkie moje pytania. Ostatnio wyjaśnili mi na czym dokładnie polega radioterapia i w skrócie można przedstawić to tak: komórki rakowe nie są tak doskonale zbudowane jak nasze własne komórki. Są niestabilne i stosunkowo łatwe do zniszczenia. Nie potrafią zbyt dobrze się regenerować. Kiedy zostają wystawione na działanie promieniowania, są niszczone i umierają. Niestety przy okazji niszczone są też zdrowe tkanki, w tym DNA, ale te z czasem odbudowują się.

Ponieważ organizm wkłada spory wysiłek w to, żeby się zregenerować, jednym z najbardziej typowych efektów ubocznych radioterapii jest zmęczenie. I uwierzcie mi na słowo - jestem nieźle zmęczona! Może nie jest jakoś fatalnie (nadal chodzę na siłownię itd.) ale pod koniec dnia jestem zazwyczaj wykończona. Może ma to też jakiś związek z tym, że codziennie rano wychodzę z domu o 7.15. Przynajmniej nie muszę sama jeździć do szpitala, bo przyjeżdża po mniej mój szofer. Mario zawozi mnie tam codziennie i po drodze zabawia mnie, opowiadając przeróżne historie.

Tak jak wcześniej wspominałam, przemili radiolodzy odpowiadają na moje wszystkie pytania i dziś rozmawialiśmy o maszynie, którą widzicie na załączonym zdjęciu, i która kosztuje 1,5 miliona funtów. To całkiem sporo jak na maszynę, która często ulega awarii. Składa się z mnóstwa części i jeśli jedna z nich się zepsuje, cała maszyna przestaje działać. Kiedy tak się dzieje, wszyscy pacjenci muszą korzystać z drugiej maszyny, co oczywiście opóźnia zabiegi. Na szczęście mnie to się jeszcze nie przytrafiło, ponieważ przychodzę do szpitala rano, kiedy maszyna nie została jeszcze za bardzo wyeksploatowana. 

Dziś dowiedziałam się także dlaczego trzeba przejść przez labirynt w drodze do sali zabiegów radioterapeutycznych. A więc korytarz skonstruowany jest tak po to, żeby po drodze zgubić promieniowanie. Gdyby do poczekalni prowadził prosty korytarz, istniałoby zagrożenie, że promieniowanie wydostanie się na zewnątrz, podczas gdy w labiryncie odbija się od ścian i zanim się wydostanie, traci swoją moc.

Wkrótce więcej wieści. Zmykam do łóżka. 
Tlumaczenie: Franciszka Sady

wtorek, 27 lipca 2010

Nadal tu jestem

Przez jakiś czas nie odzywałam się, bo nie było żadnego raka, ani zabiegów, o których mogłabym pisać. Zeszły miesiąc był zupełnie zwyczajny – robiliśmy różne fajne rzeczy z Aaronem i Bobem, uczyłam muzyki, chodziłam na plażę i byłam na Culdrose Ball (balu, który zorganizował Bob i który był super!), widywałam się z rodziną i przyjaciółmi, hodowałam warzywa w naszym ogródku i odpowiadałam na miliony pytań „a dlaczego..?” (Aaron właśnie przechodzi tę fazę).

Jednak to wszystko wkrótce się zmieni. Jutro zaczynam radioterapię, co oznacza, że przez pięć tygodni codziennie będę jeździła do szpitala. Wizyty mam umówione na rano, więc tyle dobrze, że o 10 będzie już po wszystkim. Ale oznacza to też, że codziennie będę musiała wstać o 7.

Życzcie mi powodzenia!
Tlumaczenie: Franciszka Sady

piątek, 25 czerwca 2010

Tatuaze

Niedawno byłam na wstępnej wizycie radioterapeutycznej i czułam się jak kosmitka. Przez moją łysą głową i tak wyglądam jak z innej planety, ale kiedy kazano mi się położyć w maszynie przypominającej statek kosmiczny, która zaczęła wydawać takie dźwięki, jakby zaraz miała wystartować, wyobraziłam sobie, że naprawdę jestem kosmitką. Wokół mnie zebrał się tłum ludzi – mój onkolog, radioterapeuci oraz ich studenci. Wyglądali tak, jakby nigdy nie widzieli kogoś takiego, jak ja. Kilka osób zaczęło mnie mierzyć (zmierzyli nawet odległość pomiędzy moimi łokciami) i prześwietlać, żeby sprawdzić czy my, kosmici, mamy płuca i serce. Prześwietlanie konieczne jest po to, żeby w trakcie radioterapii płuca i serce nie zostały spalone.

Potem narysowali coś na mojej klatce piersiowej i zrobili mi tatuaże. Mam trzy tatuaże, dwa po bokach i jeden na samym środku klatki piersiowej. Są to malutkie, ledwie widoczne kropki, które wytatuowano mi po to, żeby nie mierzyć mnie za każdym razem kiedy przyjdę na radioterapię.

Zatem jestem już przygotowana i za 5 tygodni zaczynam zabiegi. 


Tlumaczyla Frania. 

piątek, 18 czerwca 2010

Chciałam tylko dać wam znać

Jestem po szóstej chemioterapii i mimo, że pełen cykl zakończy się za 2 tygodnie, najgorsze już za mną. NIGDY WIĘCEJ! (mam nadzieję).

Wszystko jest w porządku, od wtorku jestem na nogach. Moi przyjaciele mieli rację kiedy mówili, że ostatnia chemia jest najlepsza, ponieważ wiesz, że już po wszystkim i nagle odkrywasz w sobie tę całą energię, której nie musisz już zachowywać na później.

Życzę wszystkim miłego dnia, my idziemy cieszyć się pięknym kornwalijskim dniem.  


Tlumaczenie: Frania

piątek, 11 czerwca 2010

Kalendarz “Life After Breast Cancer” (“Życie po raku piersi” )

Chcę wam powiedzieć o pewnym niezwykłym projekcie, w który jestem zaangażowana. Dziewczyny z grupy wsparcia dla chorych na raka piersi „Syreny” w hotelach Polurrian i Budock Vean + sklepy Marks and Spencer + Mark ze studia fotograficznego Face Photography + Amanda i jej organizacja „Made for Life” + studenci z Uniwersytetu Falmouth + makijażyści = kalendarz! Jego pierwsza odsłona nastąpi w ten weekend, podczas pokazów Royal Cornwall Show – jeśli akurat tam jesteście, znajdźcie stoisko nr 267 w Eden Craft Marquee.

Jestem tym strasznie podekscytowana. Już od października będzie go można kupić w sklepach Marks and Spencer. Mogę wam tylko zdradzić, że w kalendarzu pojawią się zdjęcia 27 kobiet, które pokazały sporo ciała! Na niektórych zdjęciach jesteśmy topless!!

Oto mały przedsmak: 

Tlumaczenie - Frania :-)

czwartek, 10 czerwca 2010

Pół roku później

Minęło pół roku od chwili, gdy dowiedziałam się, że mam raka. W zeszłym tygodniu poszłam na półroczną kontrolę do lekarza i kiedy na niego czekałam, przypomniał mi się ten dzień, który miał miejsce sześć miesięcy temu i zupełnie odmienił moje życie. Rak i leczenie były motywem przewodnim ostatniego półrocza i niestety będą miały ogromny wpływ na resztę mojego życia.
Podczas gdy o tym rozmyślałam, pojawiła się moja ulubiona pielęgniarka, Frances. Było mi niezwykle miło ją zobaczyć. Porozmawiałyśmy o moich zmartwieniach, o operacji i leczeniu. Byłam pod wrażeniem, że Frances tak dobrze mnie zapamiętała. Trochę mnie to zdziwiło, bo każdego dnia spotyka się z wieloma pacjentami, a ostatni raz widziałyśmy się przecież pół roku temu. Zajmowała się mną podczas kiedy miałam biopsje i operację, ale zaraz potem zostałam przeniesiona na onkologię.
Zapytałam czy przed chwilą spojrzała w moją kartę choroby, czy może ma tak znakomitą pamięć. Frances powiedziała, że niektórych pacjentów po prostu się nie zapomina. Była ze mną kiedy dowiedziałam się, że mam raka. Powiedziała, że nigdy nie zapomni tej chwili. Pamiętała jak Aaron oglądał „Boba Budowniczego” (“damy radę!”) i jak czekaliśmy aż przyjedzie po nas Bob, który pojawił się w absurdalnym stroju do jazdy na rowerze.

Kiedy mi o tym wszystkim opowiadała, starałam się nie rozkleić, ale oczywiście zaczęłam płakać. Wróciły te wszystkie okropne wspomnienia. Przypomniało mi się jak wróciłam do domu i nie mogłam zasnąć w nocy. To była najgorsza noc w moim życiu. Przypomniało mi się jak dzień później Bob się rozchorował i leżał w łóżku, a ja przez następne kilka dni nie miałam z kim o tym wszystkim porozmawiać. To były najtrudniejsze dni. Kiedy nie rozumiesz dlaczego, jak, jak zły jest twój stan i ile czasu ci pozostało. Teraz jest już o wiele lepiej. Pozbyłam się raka. Moja chemioterapia dobiega końca. Wiem, że wszystko będzie dobrze.

Po tym jak sobie porządnie popłakałyśmy, przyszedł lekarz, zbadał mnie i stwierdził, że wszystko jest w porządku. Wyjaśnił mi, że wcale nie straciłam czucia w prawej ręce (chociaż tak mi się wydawało, bo odcinek między łokciem, a ramieniem jest nieco zdrętwiały). Lekarz powiedział, że ponieważ wyczuwam jego dotyk, nie jest to utrata czucia, ale zmiany czucia. To dobry znak, ponieważ czucie może z czasem wrócić do normy, a silny ból, który czasem odczuwam, to moje budzące się do życia nerwy. Kolejna dobra wiadomość jest taka, że mam pełny zakres ruchu prawej ręki.
Było to ciężkie pół roku, ale suma summarum wszystko idzie dobrze.

Tlumaczenie: Frania

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Chusty

Wieki temu Sue wysłała mi prześliczną chustkę i od tej pory nosiłam się z zamiarem zamieszczenia tu zdjęć moich nakryć głowy. Parę dni temu, razem z moją przyjaciółką Martą i naszymi dziećmi, poszłyśmy na plażę. Marcie tak bardzo podobają się moje chustki, że sama założyła jedną z nich. Kiedy się opalałyśmy, podeszła do nas jakaś surferka i powiedziała, że strasznie jej się podoba moja chustka, i chciałaby wiedzieć jak związać włosy, żeby osiągnąć taki efekt. Oczywiście ja sama wolałabym pozbyć się chustek i zamiast nich mieć włosy, ale mimo to było mi miło usłyszeć taki komplement.

W każdym razie tak teraz się noszę:




Wiązała ją Magma – zawsze zakładam dwie chustki, jedną pod drugą, po to żeby głowa miała pełniejszy kształt (w przeciwnym razie od razu byłoby wiadomo, że pod spodem nie ma włosów).




Tę niebieską chustkę dostałam od przemiłej Sue M., która wysłała mi ją razem z bransoletką do kompletu.

Tlumaczenie - Frania

niedziela, 6 czerwca 2010

Jajogłowa

W piątek odwiedzili mnie znajomi i jedna z moich koleżanek, fryzjerka, chciała zobaczyć jak wygląda moja łysa głowa. Zdjęłam chustę i pokazałam jej moje trzy włosy, które zaczęły odrastać. Nikt sobie z tego nic nie robił, więc przez resztę dnia chodziłam bez chustki. Na początku byłam nieco skrępowana, bo tak naprawdę to nie wiem co ludzie sobie myślą i nie chcę, żeby ktoś czuł się niezręcznie. Ale był to też dla mnie jakiś rodzaj wyzwolenia, coś jakbym wyszła z ukrycia.

Poza tym przez ostatnich kilka dni było mi gorąco w chustce, bo w Kornwalii jest teraz bardzo ciepło. Dlatego nie zakładałam nic na głowę, kiedy poszłam w piątek do lekarza i tak samo wybrałam się później na zakupy.

Tlumaczenie - Frania

środa, 2 czerwca 2010

Look Good Feel Better jest super

Mogliście nie słyszeć o Look Good Feel Better (Wyglądaj dobrze, czuj się lepiej) ale jest to organizacja, która pomaga kobietom chorym na raka w uporaniu się z widocznymi efektami ubocznymi terapii. Wczoraj byłam na warsztatach pielęgnacji cery i makijażu, z których wyszłam z gęstszymi brwiami i torbą kosmetyków wartych £250 (1220 PLN). Większość firm kosmetycznych przekazuje swoje produkty organizacji i jest tam wszystko czego kobieta potrzebuje do makijażu. Co oznacza, że nie tylko dowiadujesz się jak tego używać, ale wracasz do domu z torbą pełną mleczek do demikajażu, różów, kremów nawilżających, pędzelków, cieni do powiek, pomadek i innych rzeczy – super!
Tlumaczenie - Franka

piątek, 28 maja 2010

Piąta sesja…

…była nieprzyjemna. Została mi jeszcze jedna chemioterapia. Pięć tygodni i będzie po wszystkim.

niedziela, 9 maja 2010

Dzień Race for Life



Miałam dziś świetny dzień. Bieg był super. Zdaje się, że uczestniczyło w nim ponad 2000 kobiet, a w tym moje koleżanki Liz, jej czteroletnia córka Anna, Carly, Daya i moja przyjaciółka Tor, z którą razem biegłyśmy.

Podczas gdy nasi mężowie, rodzice i dzieci bawili się na plaży, my wzięłyśmy udział w naszym małym biegu. Tor sypała żartami przez całą drogę pod górkę ( z górki pewnie też, tyle, że nie zauważyłam żeby było z górki). Tor jest jedną z tych osób, które potrafią jednocześnie biec i mówić.
Jestem z siebie zadowolona, ponieważ nie byłam pewna czy uda mi się przebiec cały dystans, biorąc pod uwagę to, że we wtorek miałam chemię. Na szczęście nie musiałam przystawać i iść, za to przebiegłam całą drogę i udało nam się to zrobić w 32 (albo 33?) minuty.
To chyba wystarczająco tłumaczy fakt, że na lunch zjadłam 3 bułki z bekonem i kiełbasą, a na kolację pyszna pieczen.



To ja kopiąca raka w tyłek. Kopniak został wykonany na specjalne życzenie Simona i Anthea.
Tłumaczenie: Franka

sobota, 8 maja 2010

Numer 4


Dobre wieści. We wtorek miałam chemioterapię (nie w poniedziałek, tak jak zwykle, bo akurat wypadał bank holiday czyli dzień wolny od pracy) co oznacza, że 2/3 już za mną!
Z samego rana musiałam zostać poddana badaniu krwi po to, żeby lekarze mogli stwierdzić czy doszłam już do siebie na tyle, żeby mieć chemię. Na szczęście mi się udało, a z powodu tego jednego dodatkowego dnia morfologia wypadła lepiej niż kiedykolwiek wcześniej od początku leczenia.
Byłam gotowa do przyjęcia lekarstw, z wenflonem wbitym w żyłę, kiedy okazało się, że moje leki nie są jeszcze gotowe, a ponieważ wszyscy idą na lunch, będę musiała poczekać do godz. 15.00 (do szpitala przyjechałam o 11.00). Byłam trochę sfrustrowana, ponieważ samo przyjmowanie chemii nie jest przyjemne, a do tego siedzenie przez pół dnia w poczekalni nie polepsza sprawy. Na szczęście był ze mną Bob, więc nie było aż tak źle.
W końcu dostałam chemię i wszystko było w porządku aż do momentu, kiedy zaczęłam przyjmować drugie lekarstwo. To, które sprawia, że mam dziwny smak w ustach. Poza tym mogą zrobić się od niego nieprzyjemne wrzody w ustach, dlatego podczas przyjmowania należy jeść lód, po to aby zmniejszyć dopływ krwi (a tym samym lekarstwa) do jamy ustnej. Maszyna do lodu zepsuła się i zamiast skruszonego lodu dostałam zmielony lód i wodę. Na sam zapach tego lekarstwa wykręca mi żołądek, a kiedy jeszcze doszła do tego ta okropna wodą, zrobiło mi się niedobrze. Do tej pory nie jestem w stanie pić wody, tak bardzo przypomina mi o chemioterapii, że chce mi się wymiotować. Zamiast tego piję sprite’a i inne słodkie, gazowane napoje, których normalnie w ogóle nie pijam.
Po zabiegu pojechaliśmy prosto do domu, na przemiłą kolację z rodzicami Boba. Pomyślałam, że wkrótce dopadną mnie mdłości, tak jak to się zwykle dzieje, więc chciałam wykorzystać te ostatnie parę godzin dobrego samopoczucia i poszłam się przebiec. Cudownie biegało mi się w słońcu.
Większą część następnego dnia spędziłam w łóżku, ale już w czwartek wstałam i zaczęłam powoli krzątać się po domu. Rodzice Boba doglądali nas wszystkich i świetnie się spisali.
Tlumaczenie - Frania

niedziela, 2 maja 2010

Male zachwianie

Wszyscy mi mówią, że jestem dzielna, a moje pozytywne nastawienie wpływa na nich inspirująco. Ale powiem wam szczerze, że nie jestem ani dzielna, ani pozytywna. A na pewno nie bardziej niż wy, gdybyście byli na moim miejscu.
Radzę sobie z tym tak samo jak z nudną, papierkową robotą. Odkładam wszystko na bok. Całe negatywne myślenie spycham w najdalszy kącik mojej głowy i nie pozwalam sobie tam wchodzić. Bo niby po co? Żeby pamiętać o tych wszystkich rzeczach, których tak bardzo żałuję? Żeby użalać się nad samą sobą i moją rodziną? Katować się wyobrażając sobie Aaron dorastającego bez swojej mamy? Nie pozwalam na to.

Są chwile kiedy wydaje mi się, że najlepsza część mojego życia jest już za mną. Mimo tego zadecydowałam, że jedyną słuszną rzeczą jest poddać się terapii i mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Gdybanie i tak nic nie pomoże.

W tym tygodniu nie mogłam uciec od czarnych myśli. Po pierwsze słyszałam historie kobiet, którym się nie udało. Później musiałam opowiedzieć o tym, co mi się przytrafiło przyjaciolce z ktora nie byłam w kontakcie od kilku miesięcy.
A na koniec dowiedziałam się, że straciliśmy jedną z naszych Syren. Nigdy osobiście jej nie poznałam, ale razem należałyśmy do jednej grupy wsparcia dla kobiet, które zmagają się z rakiem piersi. Odeszła zdecydowanie za wcześniej. To NIESPRAWIEDLIWE!

W ciągu tych kilku dni, gdzie się nie obejrzałam, wszędzie widziałam spustoszenie jakie sieje rak. Nie mogłam przestać o tym myśleć, ani w dzień, ani w nocy. Jestem w trakcie trzeciego tygodnia, czyli w okresie najwyższej formy fizycznej, zatem dlaczego myślę o rzeczach, które są nie do pomyślenia? Dobre pytania. Koniec z tym. Z powrotem przywdziewam mój pancerz.

Tlumaczenie - Frania

wtorek, 27 kwietnia 2010

Race For Life



Za parę tygodni wezmę udział w moim pierwszym Race for Life* !! Właśnie wysłałam zgłoszenie i jestem trochę podenerwowana. To tylko 5km, więc nie w tym leży problem (chociaż będziemy biec po nieco pagórkowatym terenie) ale chodzi o to, że bieg odbywa się w pierwszym tygodniu mojego kolejnego cyklu chemioterapii. Dokładnie 5 dni po tym jak zostanie mi wstrzyknięty mój cudowny koktajl. Mam nadzieję, że dam radę pobiec. Obiecuję, że na pewno wystartuję, będę biegła albo szła, nawet jeśli przez całą drogę miałabym wymiotowac.
Jeśli chcecie mnie zasponsorować, możecie to zrobić on-line. To link do mojej strony: http://www.raceforlifesponsorme.org/missoestrogenpositive

* Race for Life (Wyścig po życie) to charytatywny bieg, w którym uczestniczą same kobiety, zbierając w ten sposób pieniądze dla fundacji Cancer Research UK zajmującej się walką z rakiem.

Tłumaczenie: Franka

sobota, 24 kwietnia 2010

Kwiaty

Od chwili gdy 4 miesiące temu dowiedziałam się że mam raka, moi przyjaciele i rodzina regularnie zaopatrywali mnie w kwiaty. Kiedy w zeszłym tygodniu dostałam tulipany od Amy byłam pewna, że to już ostatni bukiet, ale myliłam się. Dziś dostałam kolejne pudło przepięknych kwiatów. Dziękuję wam bardzo. Czekoladki belgijskie były również bardzo miłym gestem. Są tak pyszne, że aż nie sposób się nimi dzielić. Aaron i Bob mogą co najwyżej na nie spojrzeć. No dobra, mogą je też powąchać.

Dziękuję wam wszystkim i każdemu z osobna za te wspaniałe kartki, dobre myśli, kwiaty, książkę i lawendowego misia, cudowne olejki i przepiękną chustkę (więcej na ten temat w innym poście). Jesteście wspaniali.

Tlumaczenie: Franka

wtorek, 20 kwietnia 2010

Przeznaczenie nie chce mnie w Paryżu

Po raz pierwszy zaplanowaliśmy wakacje z dużym wyprzedzeniem i nawet nie możemy na nie pojechać. Razem z Bobem nigdy wcześniej nie robiliśmy tego zawczasu. Zazwyczaj był to jakiś lot last minute, a wszystkie szczegóły dopracowywaliśmy już w samolocie. Kiedyś byliśmy tak zmęczeni po dwudziestogodzinnym locie (podczas którego zgubiono nasze bagaże), że hotel wybraliśmy idąc za jakąś dziewczyną z samolotu, bo wcześniej podsłuchaliśmy jak mówiła komuś, że to ponoć fajne miejsce.

Teraz jesteśmy odpowiedzialnymi rodzicami i w ogóle, więc zarezerwowaliśmy przelot i hotel kilka miesięcy temu. Zrobiliśmy to również dlatego, że nie miały to być jakieś tam mini wakacje, ponieważ miałam też zaśpiewać w kilku miejscach w Paryżu, między innymi w Notre Dame. No cóż, okazuje się, że nie opłaca się nic planować, ponieważ w tzw. międzyczasie może wydarzyć się wiele rzeczy. Można zachorować na raka. Albo może cię zatrzymać wybuch wulkanu. No wiecie, takie codzienne głupstwa. Teraz mamy podwójną pewność, że nigdzie nie pojedziemy.


Dziś był ostatni dzień dwutygodniowego urlopu Boba. Mimo chemii i tego, że zostaliśmy w Kornwalii, bawiliśmy się świetnie. Głównie dlatego, że ten cykl przebiega bardzo pomyślnie i dlatego, że pogoda dopisuje.

Kiedy kładłam dziś Aarona spać, zapytałam co mu się najbardziej podobało w ciągu tych dwóch tygodni. Powiedział: łapanie krabów na plaży z tatusiem, budowanie traktorów z piasku, szukanie smoków w jaskiniach, to, że kuzyni zatrzymali się u nas na kilka dni, szukanie wielkanocnego jaja i jedzenie lodów.

Potem zapytałam go czy chciałby coś zaśpiewać zanim pójdzie spać.


Aaron: Tak! Zaśpiewajmy “Ba pa bashee.”

Nie byłam pewna o co mu chodzi, ale zaczęłam śpiewać "Ba ba black sheep have you any wool"

Aaron: Nie, mamusiu. "Pa ba basheee".
Me: Przecież śpiewam. Ba ba black shee...
Aaron: Nie mamusiu!
Me: To jaką piosenkę chcesz zaśpiewać?
Aaron: Pa pa pashee
Me: Nie znam jej. Wyjmij smoczek z buzi, żeby mogła cię dobrze słyszeć. Zaśpiewaj ją mamusi.
Aaron: Pa pa paparazzi. Promise you'll be fine but I won't stop until that boy is mine. Baby you'll be famous, chase you down until you love me. Pa pa paparazzi.


Tak, zaśpiewał mi piosenkę Lady Gagi i znał wszystkie słowa. W wykonaniu dwulatka brzmiało to przezabawnie. Może i nie pojechaliśmy do Paryża, ale to była najlepsza piosenka jaką słyszałam przez cały rok. Doskonałe zakończenie naszych wakacji.

Tłumaczenie: Franka

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

O, nie!

Zaczęły mi wypadać brwi i rzęsy!!! Jest mi przykro.

niedziela, 18 kwietnia 2010

Sprawozdanie połówkowe

Ten tydzień był, jak do tej pory, najłatwiejszym pierwszym tygodniem cyklu. Co prawda miałam lekkie mdłości, ale udało mi się z nimi uporać. Muszę jednak przyznać, że ogólnie czuję się nieco „zbita”. Wczoraj Bob zapytał mnie co rozumiem przez słowo „zbita”. Trudno to wytłumaczyć, ale spróbuję.

Po pierwsze nie jestem tak sprawna fizycznie, jak kiedyś. Wcześniej regularnie biegałam i chodziłam na siłownię. Codziennie ćwiczyłam jogę. Teraz nie robię tego już tak często. Przyrzekłam sobie, że znów zacznę regularnie ćwiczyć jogę, postaram się robić to codziennie, przed śniadaniem, tak jak kiedyś. Już dwa dni wytrwałam w postanowieniu i jestem tym zachwycona.

Powiedziałam mu też, że kolejnym problemem jest to, że nie mogę za bardzo poruszać rękami. Szczególnie lewą, z powodu żył. I tak nic na to nie poradzę, więc nie ma sensu narzekać.

Kolejna rzecz pewnie wyda mu się głupia, ponieważ nie przeszkadza mu to, że jestem łysa. Zresztą mi też nie… ale chodzi o coś więcej niż tylko brak włosów. Nie poznaję sama siebie w lustrze, nie wyglądam tak jak ja. Nie chodzi tylko o fryzurę, po prostu jestem jakaś inna. Może się postarzałam.

No i oczywiście mdłości oraz źle przespane noce. I to chyba byłoby wszystko. Nie jest to długa list i wiem ( MAM NADZIEJĘ), że to minie. Z RADOŚCIĄ zniosę to wszystko po to, żeby do końca pozbyć się raka. Jestem wdzięczna za to, że mogę mieć chemioterapię. Tyle, że za nią nie przepadam.

Nie mogę się doczekać aż znów będę sobą. Czy wspominałam wam już co zamierzam zrobić pod koniec lata, kiedy to wszystko się skończy? Oczywiście pojedziemy na małe wakacje. A potem, w przyszłym roku, kiedy już zupełnie wydobrzeję, wydamy przyjęcie. Ogromne przyjęcie z okazji mojego pełnego powrotu do zdrowia ORAZ naszej 10 rocznicy ślubu!! Będzie to wspaniała impreza na którą zapraszam was wszystkich. Już nie mogę się doczekać.


Dzieki Frania za tlumaczenie!

wtorek, 13 kwietnia 2010

Tak! Tak! Tak!

Będę z wami szczera, jestem trochę zaskoczona, że w ogóle tu siedzę i do was piszę. Wczoraj dostałam trzecią dawkę i ponieważ z każdym cyklem chemioterapii człowiek powinien się czuć coraz gorzej, to spodziewałam się raczej, że tym razem zostanę w łóżku do wtorku, a nawet do środy. Tymczasem wstałam z łóżka i czuję się dobrze!


Jak pisałam w moim poprzednim poście, przed chemią nie jadłam nic przez ponad 36 godzin, więc może właśnie to mi pomogło. To mogła też być modlitwa! Prosiłam, by tym razem oszczędzono mi cierpień, i faktycznie tak się stało. Dziękuję ci, Boże. Wszystko może pewnie jeszcze się pojawić, ale jestem całkiem pewna, że tym razem jest po prostu inaczej.

Oto, co się działo wczoraj. Zostawiliśmy Aarona z moją wspaniałą przyjaciółką Jules; Aaron był przeszczęśliwy, że będzie u niej i jej dzieci, bo nikt, ale to nikt nie ma więcej zabawek niż ci trzej mali szczęściarze. Potem do szpitala. Moja pielęgniarka znów miała problemy ze znalezieniem dobrej żyły i dopiero po kilku próbach wkłuła się w tę właściwą. Niestety było to tak nieprzyjemne, że prawie zemdlałam. Dobrze, że siedziałam, inaczej upadłabym na ziemię. Miałam bardzo niskie ciśnienie, 70 na 30 (prawidłowe ciśnienie krwi to około 130/80).

Potem dowiedzieliśmy się, że w piątek poziom moich białych krwinek był tak niski, że mój lekarz nie był pewien czy będę mogła kontynuować chemioterapię. Zdrowa osoba ma pomiędzy 1,7 a 7,5 neutrofili, podczas gdy mi trochę brakowało do absolutnego minimum, jakim jest 1. W poniedziałek powtórzyli mi badanie i okazało się, że na szczęście moje neutrofile odbudowały się na tyle, by potraktować je chemią.

Po powrocie do domu spałam przez kilka godzin w ogrodzie, w pełnym słońcu, i co jakiś czas budził mnie Aaron, który obsypywał mnie pocałunkami i chciał, żebym patrzyła jak robi sztuczki. W pewnym momencie lekko mną zatrzęsło i trochę popłakałam, ale Aaron naprawił wszystko jednym uściskiem i pytaniem: „Co się stało, mamusiu?” Potem poszłam do łóżka, spodziewając się, że poczuję się gorzej. Ciągle sprawdzałem godzinę na zegarku i zastanawiałam się, kiedy się zacznie... co tak naprawdę nigdy się nie stało. Czułam mdłości, ale nie przypominało to zupełnie pierwszych dwóch razów.

Dziś spędziłam bardzo leniwy poranek z cudownym śniadaniem w łóżku, a potem po prostu wstałam! Wzięłam prysznic, pobawiłam się z Aaronem, popracowałam trochę w ogrodzie (tak naprawdę, to patrzyłam, jak Bob pracuje) i spędziłam całkiem normalny dzień. W pewnej chwili Aaron spytał, czy chciałabym położyć się w ogródku z jego kocykiem i smoczkiem! Naprawdę codziennie mnie zadziwia, a szczególnie w moje gorsze dni, kiedy tak dobrze się mną opiekuje.

Cieszę się, że jestem na nogach i że świeci słońce! Aha, poza tym jestem już w połowie. Jeszcze trzy sesje i koniec.


Tlumaczenie: Pawel! Dziekuje bardzo.


niedziela, 11 kwietnia 2010

Jutro runda nr 3!

Postanowiłam ponownie pościć przez 36 godzin przed chemią. Pościłam przed pierwszą chemią i było w porządku, poza wymiotami w czasie pierwszych 24 godzin. Zajęło mi parę dni, żeby wrócić do siebie i potem nie miałam żadnych większych problemów.

Druga chemia była trochę inna. Przed wlewami jadłam normalnie i dostałam dodatkową pigułkę przeciwwymiotną. Nie wymiotowałam, ale miałam mdłości i 48 godzin spędziłam w łóżku. Potem cierpiałam na bóle głowy i przeziębienie, które utrzymywało się przez dwa tygodnie.

Podczas drugiego cyklu powrót do dobrego samopoczucia zajął mi więcej czasu, co mogło być spowodowane brakiem głodówki albo po prostu tym, że był to cykl drugi. Z każdym następnym cyklem dostaje się ostrzeżenie, że samopoczucie będzie prawdopodobnie gorsze niż poprzednio.

Tym razem znowu robię sobie głodówkę i jestem ciekawa, czy będę się czuła lepiej. O ile nie będzie znaczącej różnicy, będzie to chyba ostatni raz. Szczerze mówiąc już mnie mdli (i jestem bardzo głodna!) ale warto będzie, jeśli oszczędzi mi to fatalnego samopoczucia w drugim tygodniu.

Trzeci tydzień minął mi dobrze, przeziębienie prawie całkiem minęło i dwukrotnie udało nam się poleżeć na plaży w cudownym słońcu. Aaron świetnie się bawił, budując z tatą kanały, biegając z kuzynami i oglądając foki w morzu. Wszyscy bardzo się cieszymy, że słońce zagościło już w Anglii.

Tłumaczenie: Kaśka - Wielkie dzieki!

środa, 7 kwietnia 2010

Dobrze jest się wyspać.

Wczoraj fantastycznie się wyspałam. Pierwszy raz tak dobrze spałam od drugiej chemii. Chemioterapia sprawia, że sen jest płytszy i mimo że jestem wyczerpana, budzę się w nocy kilkukrotnie. Wczoraj przespałabym jednak całą noc gdyby nie to, że obudził mnie Aaron. Był bardzo zdenerwowany i wołał:

„Nie ten żójty!” „Mamusiu, nie żółty, tylko niebieski!”
Dajemy mu wodę do picia w żółtym kubku niekapku, ale Aaron woli pić jak inni, z normalnych kubków. Musiał mieć zły sen o tym, że nie pozwalam mu pić z jego normalnego niebieskiego kubka. Czy to nie słodkie?

Jestem teraz w trakcie trzeciego tygodnia i czuję się dobrze, ale ciągle jeszcze nie minęło mi przeziębienie, które dokuczało mi przez cały drugi tydzień. Ten tydzień mija zbyt szybko, nie mogę uwierzyć, że zostało jeszcze tylko 5 dni do następnej chemi. Ble.

Tłumaczenie: Kaśka

Dzieki Kaska za tlumaczenie!


wtorek, 30 marca 2010

Dobry Dzień

Dziś jest dobry dzień. Najpierw rano poprzytulaliśmy się cieplutko w łóżku z Bobem i Aaronem. Potem zeszliśmy na dół, żeby podrzucić Boba do pracy i Aarona do żłobka Helitots. Nawiasem mówiąc, Aaron to mądry chłopiec. Jak zawsze, był bardzo podekscytowany tym, że pójdzie do Tatusia do pracy, obejrzy i poprawnie nazwie wszystkie helikoptery i samoloty, i skomentuje fakt, że te małe samolociki nie są zaparkowane tam, gdzie zwykle. Wie już więcej o Marynarce Wojennej ode mnie.

To dobry dzień, bo Aaron był dziś bardzo zadowolony, że idzie do żłobka. Czasem bywa ciężko, kiedy nie chce zostać. Dzisiaj nic z tych rzeczy.

Dziś jest dobry dzień, bo Bob pomalował mi ścianę w salonie. No dobra, kolor jest trochę bardziej szary niż planowany śliwkowy, ale przynajmniej nie jest to już magnolia. I to dobry dzień, bo nie miałam dzisiaj mdłości. Ani trochę.

Pawel, serdeczne dzieki za tlumaczenie.