niedziela, 5 czerwca 2011

MISJA "MALINA"


POMÓŻMY MALINIE

Tym razem piszę do was ja, Magdalena, starsza siostra Maliny. Malinka pakuje się przed podróżą do Hampshire. Zostawiła otwartego bloga, więc pomyślałam, że skorzystam z okazji i napiszę do was z prośbą o pomoc
Wszyscy kochamy Malinę, chcielibyśmy żeby się wyleczyła i była zupełnie zdrowa. Lekarze twierdzą, że tak się nie stanie i jedyne, co mogą zrobić, to dać jej więcej czasu. To jej nie satysfakcjonuje i dlatego chce spróbować alternatywnych metod leczenia. Te inne metody, których nie pokrywa fundusz zdrowia NHS, dają jej większe szanse na uporanie się z chorobą. Dzięki nim może pokonać raka. Właściwie to na pewno jej się to uda, potrzebuje tylko naszej pomocy.  
Pierwszą metodą, na jaką się zdecydowała, jest terapią witaminą C. Na początek oznacza to trzy tygodnie infuzji. Każdy dzień kosztuje £450, więc za pierwsze trzy tygodnie będzie musiała zapłacić £6750 ($11000 / 32345 PLN). Malina chciałaby także zakupić Generator Rife’a, który kosztuje $5000. Kolejny poważny wydatek to Terapia Gersona, o ile będzie ją na nią stać. Jest to niezwykle efektywna terapia w walce z rakiem piersi i Malina bardzo w nią wierzy. Jej koszt to $5500 tygodniowo, a konieczne będzie prowadzenie jej przez co najmniej 2-3 tygodnie (potem będzie musiała kontynuować ją w domu przez 2 lata). Do przeprowadzenia terapii niezbędne jest zakupienie specjalistycznego sprzętu (za prawie £2000) i opłacenie przelotów do Stanów. (Istnieje prawdopodobieństwo, że koszta uda się zredukować, ponieważ moja koleżanka z Niemiec, Andrea, wynalazła klinikę w Niemczech, która prowadzi podobną terapię – wielkie dzięki, Andrea). Do tego wszystkiego Malina sporo wydaje na suplementy itd.

Jak sami widzicie, potrzeba na to wszystko bardzo dużo pieniędzy! Malina nie może teraz wrócić do pracy, jej priorytetem jest pełnoetatowe leczenie się. Jeśli możecie, wesprzyjcie ją finansowo.
Pieniądze można wpłacać w następujący sposób:


Przelew:
Malina on a Mission
Sort Sode 30-96-68
Nr konta  25881568
BIC: LOYDGB21082
IBAN: GB52LOYD30966825881568

Myślę, że te dane wystarczą, zarówno do przelewów z Wielkiej Brytanii jak zagranicy.  

PayPal:
Możecie wysyłać pieniądze PayPalem:  malinabob@tiscali.co.uk

Albo czekiem brytyjskich banków:
Malina Bowman
41 Hawke Rd
Helston
TR13 8DL
UK

Dziękuję wam z całego serca,

Magdalena

Pozytywna


Mam wrażenie, że to jakiś przedziwny, chory żart. Przecież za chwilę zadzwoni lekarz i powie, że jestem zdrowa! Co ja w ogóle sobie myślałam – jaki rak wątroby? Bez przesady, przecież nawet nie czuję się źle!

No tak, mam guzka w piersi i jak się dłużej na tym zastanowić, to miewam tępe bóle wątroby, ale nie jest to coś, co miałoby jakikolwiek wpływ na moje życie. Fizycznie czuję się dobrze. Wszystkie wyniki badań (w tym wydolności wątroby) mam absolutnie w normie.

Czuję się dobrze, ale muszę przyznać, że spanikowałam, kiedy się dowiedziałam. Jak zwykle najgorsze są noce. Ale dziś czuję się o wiele lepiej. Bo dobrze czuję się z tym, że coś robię (mam na myśli terapię witaminą C, którą rozpocznę za tydzień, co oznacza coś więcej niż tylko oczekiwanie na chemioterapię). Jestem przekonana, że sytuacja nie wygląda aż tak źle, jak malują ją lekarze. Nie jest tak zupełnie najgorzej, ponieważ stwarzam sobie dodatkowe szanse, próbując także innych rzeczy. To musi zadziałać. Wszyscy wiemy, że IV stadium nie oznacza nic dobrego, ale niektórzy ludzie z tego wychodzą, a ja postanowiłam być jedną z tych osób.

W tzw. międzyczasie udało nam się spędzić uroczy dzień na plaży. Podobnie było w czwartek, w 10. rocznicę naszego ślubu. Był to dzień pełen łez, ale jeszcze bardziej był przepełniony miłością.

sobota, 4 czerwca 2011

Plan leczenia

Mój onkolog twierdzi, że wciąż istnieją rozwiązania, które mogą mi pomóc. Największe szanse na kontrolowanie choroby daje dalsza chemioterapia. Byłaby to inna chemioterapia niż poprzednia, więc istnieje prawdopodobieństwo, że zadziała. Problem w tym, że nie jest refundowana przez NHS, a nas na nią na pewno nie stać. Szpital zwróci się o dotacje na moje leczenie, ale jeśli odpowiedź będzie odmowna, wtedy dostanę inny rodzaj chemioterapii (która już nie będzie tak dobra).

Gdybym odmówiła przyjęcia chemii, wtedy zaoferują mi lek o nazwie Zoladex, który hamuje produkcję estrogenu. Ponieważ mój nowotwór żywi się estrogenami, to powinno zadziałać. Piszę „powinno”, bo lekarze nie są  pewni czy w moim przypadku będzie równie efektywny, ponieważ mój nowotwór, mimo, że hormonozależny, wcale się tak nie zachowuje. Jest zupełnie nieprzewidywalny. Większość raków żywiących się estrogenami, zwalcza się lekiem o nazwie Tamoxifen. Cóż, biorę go od prawie roku i najwyraźniej na mnie nie działa, skoro nowotwór nie tylko odnowił się w piersi, ale mam także przerzuty na wątrobę. 

Teraz czekamy na wieści w sprawie dofinansowania (wszystko wyjaśni się za 3 tygodnie). Zdaję sobie sprawę z tego, że ścigam się z czasem. Chcę wykorzystać te trzy tygodnie wspomagając leczenie, nie chcę tylko czekać i pozwalać chorobie się rozwijać.
Ufam mojemu lekarzowi i wiem, że robi wszystko co w jego mocy. Ale lekarze nie wiedzą wszystkiego. To prawda, są świetni w tym co robią, mają styczność z wieloma przypadkami, ratują życie i, co ważne, lekarstwa, które przypisują, są wcześniej testowane na bardzo dużej grupie ludzi. Jednak lekarze wiedzą tylko tyle, ile wiedzą i zawsze trzymają się tego, czego zostali nauczeni i co mogą przekazać pacjentowi. Razem z Bobem zrobiliśmy porządny research i wiemy, że jest wiele rzeczy, które możemy zrobić i które mogłoby mi pomóc. Jest dużo osób, które wyleczyły się z IV stadium raka (mój rak to oczywiście IV stadium) i mimo, że kuracje alternatywne traktowane są anegdotycznie, nie znaczy, że nie istnieją.

Nie mam nic do stracenia (no, może poza naszymi oszczędnościami), więc mogę spróbować. Mam trzy tygodnie do rozpoczęcia chemioterapii i zamierzam spędzić ten czas w Hampshire, gdzie znajduje się klinika onkologiczna, która przeprowadzą kurację zastrzykami z witaminą C. Módlcie się, żeby mi to pomogło.

Dziękuję


Dziękuję wam bardzo za wszystkie wiadomości, kartki, maile i telefony. Naprawdę bardzo to doceniam. Jeśli komuś nie odpisałam, nie miejcie mi tego za złe. Uwielbiam dostawać od was wiadomości, ale nie przepadam za opowiadaniem wszystkim o raku. Staram się zebrać myśli, co zabiera sporo energii, ale staram się również prowadzić w miarę normalne życie. Przez ostatnie kilka dni mieliśmy tu piękną pogodę i pomimo tego wszystkiego co się dzieje, codziennie gdzieś wychodzimy i dobrze się bawimy.

Prawdziwy rollercoaster

Aż trudno uwierzyć jak bardzo twoje życie może się zmienić w ciągu jednego miesiąca. Ten rok (aż do początku maja) był doskonały. Byłam zdrowa i miałam się dobrze. Urządziliśmy sobie trzy wypady zagranicę, gdzie chłonęliśmy słońce, za którym tak tęskniliśmy. W Polsce odwiedziliśmy moją rodzinę, której nie widziałam 2 lata. Wszyscy byli zachwyceni, widząc mnie zdrową i szczęśliwą, bo wiem, że w zeszłym roku bardzo się o mnie martwili.  
Kilka dni po powrocie z Polski przypadkowo wyczułam u siebie nowego guzka i od razu wiedziałam, że to rak. Parę tygodni później pogodziłam się z myślą, że stracę pierś, a operacja została wyznaczona na 2 czerwca – dzień w którym przypada 10 rocznica naszego ślubu! Wtedy myślałam, że to najgorsze co mogło mi się przytrafić.

Ale nie spodziewałam się, że na dzień przed operacją zostanę poinformowana, że nie ma sensu jej przeprowadzać, ponieważ są przerzuty na wątrobę. O wynikach dowiedziałam się przez telefon. Zazwyczaj takich informacji nie udzielają  telefonicznie, ale biorąc pod uwagę okoliczności oraz to, że szykowałam się na operację dzień później, tak właśnie się stało. Byłam absolutnie załamana. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam Boba jadącego na rowerze z pracy. Wybiegłam z domu i przekazałam mu te okropne wieści.

Zaproszono nas na wizytę w szpitalu, żebyśmy mogli porozmawiać z moim chirurgiem, który chętnie został po godzinach, żeby odpowiedzieć na moje pytania. Odbyliśmy z nim bardzo trudną rozmowę.

Lekarze twierdzą, że ten nowotwór jest nieuleczalny.

W piątek rozmawialiśmy z moim onkologiem, który także nie dał mi zbyt wielkich nadziei. Mimo wszystko poprosiłam go, żeby nie mówił nic o procentach. Nie chcę się tym przejmować. Nie chcę wiedzieć ile czasu mi dają. Ale dobrze wiesz, że jesteś w głębokiej dupie, kiedy mówią ci rzeczy w rodzaju: „cuda się zdarzają” albo „może to ty będziesz jedną z tych osób, którym się udaje” albo, co jest jeszcze gorsze, „skup się na robieniu tego, co kochasz i tym jak chcesz, żeby cię zapamiętano”.

Rozumiem to, że nie wolno im kłamać, ale ciężko było tego słuchać. Jestem też zła z tego powodu, że nie zrobili mi badania rok temu, kiedy pierwszy raz skarżyłam się na wątrobę. Jestem wściekła, że moja rodzina musi przez to przechodzić. Sama dorastałam bez mamy i przeraża mnie myśl, że mój własny syn może podzielić mój los. Nienawidzę tego, co ten rak robi mojej wspaniałej rodzinie.

poniedziałek, 23 maja 2011

Dalsze badania

Żeby stwierdzić czy nowotwór się rozprzestrzenił, konieczne jest wykonanie dwóch tomografii. Tomografii kości, którą mam umówioną na piątek i tomografii całego ciała (płuc, wątroby itd.), którą miałam dziś.
Przemiła pani założyła mi wenflon i musiałam położyć się na leżance, która jeździła w przód i tył, wewnątrz takiego ogromnego ciastka z dziurką. Sama musiała wyjść, ale zapewniła mnie, że będzie mówiła do mnie przez mikrofon, a ja będą mogła odpowiadać.

Robiłam co kazała:
„Wdech. Wstrzymaj oddech. Wstrzymaj oddech. Wydech.”

Tak było kilka razy, a potem powiedziała:
„Teraz uruchomię kroplówkę” i wtedy badanie stało się naprawdę nieprzyjemne. Musiałam się powstrzymywać aby nie zacząć krzyczeć, żeby przestała. Jodyna zaczęła palić mnie w rękę, potem moja głowa zrobiła się strasznie gorąca i czułam jakbym cała płonęła. Nie było przyjemnie. Na szczęście trwało to tylko kilka minut i mogłam sobie pójść do domu.

W piątek będzie jeszcze zabawniej, bo wstrzykną mi jakąś radioaktywną substancję. Będę musiała tam siedzieć przez 4 godziny, a kiedy wrócę do domu, nie będzie mi wolno przytulać Aarona, aż do następnego dnia.

Proszę, módlcie się, żeby wyniki badań były negatywne. Nie chcemy tego raka w żadnym nowym miejscu w moim ciele.

Wyniki biopsji

Nikt nie wie czy to dobrze, czy źle, ale ten nowotwór jest tym samym typem raka z jakim walczyłam w zeszłym roku. Moi lekarze nie rozumieją dlaczego choroba wróciła i dlaczego stało się to tak szybko, po tym całym leczeniu, któremu zostałam poddana.

Jedna teoria mówi, że guz był tam już od jakiegoś czasu, ale ponieważ znajduje się tak wysoko na klatce piersiowej, nie był widoczny na żadnym mammografie i został przeoczony. Guz umiejscowiony jest także poza obszarem, który poddano radioterapii. Możliwe jest, że chemioterapia nieco go zmniejszyła, a teraz znowu urósł. 

Według drugiej teorii, mój nowotwór nie był podatny na chemię i terapia najprawdopodobniej jeszcze pogorszyła sprawę. Mój system immunologiczny, zbombardowany przez chemię, nie funkcjonował, więc organizm nie mógł walczyć z rezydualnymi komórkami nowotworowymi, które teraz przekształciły się guza.

Nie mogę zostać poddana kolejnej radioterapii i nie dostanę też drugiej chemii (chyba, że mam przerzuty, a tego jeszcze nie wiemy). Jedyną opcją jest wycięcie guza i zupełne zatrzymanie produkcji estrogenu w moim organizmie. Co znaczy, że czeka mnie zabawa w postaci mastektomii, a następnie farmakologicznej menopauzy. Nie mogę się doczekać.

Przynajmniej mam poczucie, że jestem w dobrych rękach i wiem, że mój chirurg jest świetnym specjalistą. Wytłumaczył mi jak to wszystko będzie wyglądało. Trochę obrzydza mnie to, że część mnie będzie zrobiona z plastiku. Wiecie jak strasznie nie lubię plastiku i jeszcze miałabym mieć go w środku…?

Ale chwila, moment – jest jeszcze lepiej. W środku piersi zostanie umieszczony specjalny „hamak”, który będzie podtrzymywał silikon i ten specjalny „hamak” będzie zrobiony z CIELĘCIA. Zgadza się, będę miała kawałek plastiku i kawałek krowy w mojej piersi. Obrzydlistwo, co? Ale, szczerze mówiąc, wolę to niż raka.

Wierzcie albo nie, ale ten numer z hamakiem to najnowsze odkrycie w dziedzinie chirurgii rekonstrukcyjnej. Tylko kilku chirurgów na świecie stosuję tę technikę. Nie każdy może sobie pozwolić na zapłacenie 2000 funtów za jeden kawek cielęciny.  

piątek, 13 maja 2011

Piątek trzynastego

Wiedziałam, że to rak zanim jeszcze poszłam do lekarza. Oboje z Bobem byliśmy przygotowani na złe wieści

Trochę nadziei nabrałam po rozmowie z pielęgniarką, która powiedziała, że najprawdopodobniej jest to martwica tkanki tłuszczowej. Powiedziałam jej, że guzek jest twardy i nieruchomy oraz że znajduje się w nowym miejscu, więc to na pewno nie zszywki albo zabliźniona tkanka. Mimo wszystko była przekonana, że to jednak martwica, a lekarz zdawał się z nią zgadzać. Kiedy wyszli z gabinetu, szybko zajrzałam do mojej teczki. Chciałam zobaczyć co lekarz tak naprawdę sądzi. Wiadomo, że nie chce mnie denerwować, ale przecież nie mógłby skłamać w papierach. Znalazłam właściwą stronę i moje serce znów wypełniła nadzieja. Diagnoza: martwica tkanki tłuszczowej.

Na wszelki wypadek zrobiono mi mammograf i USG. Guzek nie był widoczny na mammografie, ale badanie USG wykazało obecność dość małego guzka wielkość 6,6mm. Kobieta, która robiła USG nie była w stanie stwierdzić czy guzek jest złośliwy.
Za to powiedziała, że znalazła inne podejrzane miejsce w mojej piersi, gdzie widoczne są depozyty wapnia, które mogą sugerować nowotwór. Co?! Jeszcze jedno miejsce? Tego już nie zniosę. Ten fragment był jednak tak mały, że nie można było zrobić biopsji.

Wracając do tematu guzka – konieczne było zrobienie gruboigłowej biopsji, dlatego poproszono Roba żeby opuścił gabinet. Ponoć zabieg wygląda gorzej niż się to odczuwa i zdarza się, że mężowie mdleją. Moim zdaniem biopsja wygląda dokładnie tak, jak się ją odczuwa – krwawe, bolesne nacięcie po którym następuje usunięcie fragmentu tkanki. Powiedziano nam, że na wyniki będziemy musieli poczekać co najmniej pół godziny, ale w końcu czekaliśmy dwa razy tyle, a ja tak się bałam, że prawie dostałam zawału serca.

Jak tylko zobaczyłam głowę doktora Browna wychylającą się z drzwi, wiedziałam, że wieści są złe (chirurdzy zawsze przekazują złe wieści, a młodsi lekarze te dobre).  Jednak tym razem było o wiele łatwiej. Żadnych łez, zero szoku. Tylko pytania i planowanie.

Doktor powiedział, że jest zaskoczony tym, co się stało. Po tym wszystkim przez co przeszłam, to się nie powinno było zdarzyć.

Teraz musimy zrobić coś, czego nie lubimy – poczekać jeszcze tydzień na dokładniejsze wyniki, żeby dowiedzieć się jaki to rodzaj nowotworu.

wtorek, 3 maja 2011

Koszmary


Znalazłam nowego guzka. Mam wrażenie, że za każdym razem, kiedy wszystko zaczyna się już układać, musi zdarzyć się coś złego i wszystko zepsuć. Guzka zauważyłam dwa dni temu i dziś umówiłam się na wizytę, żeby go zbadać... w piątek, 13ego!  

Jestem tak zdenerwowana, że o niczym innym nie jestem w stanie myśleć, a wczoraj nie mogłam spać. W nocy wszystko wydaje się bardziej przerażające, prawda? Nie mogłam oddychać i ogarnęło mnie uczucie paniki. Po prostu chcę już wiedzieć co to za przeklęty guzek. Aaron też nie dawał mi spać, bo miał koszmary i musiałam wstawać, żeby go uspokajać. Powiedział, że śniło mu się, że gdzieś odchodzę, że idę sobie i go zostawiam. A przecież nie wie, że właśnie tego ja też boję się najbardziej…

wtorek, 15 marca 2011

Wizyta u onkologa - rok później

Dacie wiarę, że dokładnie rok temu miałam moją pierwszą wizytę u onkologa? Minął już cały rok! Nienawidzę przychodzić do tego szpitala. Na oddziale onkologicznym przewraca mi się w żołądku. Dzisiaj było tak samo, pójście tam nie było przyjemne, ale po raz pierwszy nie byłam zdenerwowana. Nie obawiałam się, że usłyszę coś złego. Odzyskuję wiarę w moje ciało i po raz pierwszy od wieków, rzeczywiście mam przeświadczenie, że będę zdrowa.

Dziś rano Aaron miał obcinane włosy, co oznacza, że to znów ja mam najdłuższe włosy w rodzinie Bowmanów. 


Piosenka "Alfabet"

Aaron właściwie potrafi już napisać każde słowo, jeśli podyktuje się mu je literka po literce. Uwielbia też śpiewać alfabet. Sami zobaczcie.


środa, 2 marca 2011

Wszystko w porządku

Guzki, którymi tak się martwiłam, okazały się zszywką. Tak, zszywką. Mam w środku kilka tytanowych zszywek, których użyto do zamknięcie przestrzeni po usunięciu guza. Większość kobiet ich nie czuje, bo są ode mnie pulchniejsze (tak się wyraził mój lekarz!), ale ja bardzo dokładnie wyczuwam tę, która jest na samej górze. Mój chirurg wszystko rozrysował, żeby dokładnie mi wytłumaczyć jak mnie pozszywał. 

 
Była tam też moja ulubiona pielęgniarka, Frances, która zabawiała Aarona, podczas gdy ja rozmawiałam z moim supermanem-chirurgiem. Przez jakiś czas bawili się klockami, a potem Aaron postanowił coś narysować.  Kiedy skończyłam rozmawiać z lekarzem, Aaron pokazał nam swój rysunek i nie do końca rozumiał dlaczego tak się roześmialiśmy, kiedy zobaczyliśmy, że on też narysował moje piersi. 

Po wyjściu lekarza, przeprowadziłam pełną emocji rozmowę (jak zwykle) z Frances. To naprawdę wspaniała pielęgniarka.  



poniedziałek, 28 lutego 2011

Trzymajcie za mnie kciuki


... ponieważ jutro idę do szpitala zbadać kilka nowych guzków. Strasznie się tym denerwuję. Podczas rozmowy prze telefon pielęgniarka powiedziała mi, że istnieje małe prawdopodobieństwo, że to coś groźnego, ale ponieważ dokładnie to samo usłyszałam za pierwszym razem, nie poprawiła mi tym samopoczucia. Przeraża mnie myśl, że będę musiała godzinami sterczeć w poczekalni. Aaron idzie ze mną i nie będzie to dla niego nic miłego.

sobota, 19 lutego 2011

Malutki Aaron


Aaron ma obsesję na punkcie dzieci. Pod bluzkę wkłada sobie pluszaki i udaje, że jest w ciąży. Potem wyciąga je i wtedy musimy opiekować się jego „dziećmi’. Aaron je karmi, przytula, zabiera  w różne miejsca, śpiewa im… Mówię wam – będzie z niego świetny ojciec!

Dziś, przed snem, poprosił mnie, żebym opowiedziała mu o tym jak to było kiedy był niemowlakiem. A więc opowiedziałam mu o mleku mamy, które pił, jego „ziółtym” kocyku i wielu innych rzeczach. Wtedy powiedział: „Och, mamusiu, jakie to urocze. Teraz powiedz mi jak to było, kiedy byłem kosmitą.”

Nie wiedziałam nic na temat jego życia kiedy był kosmitą, więc poprosiłam go, żeby to on mi o tym opowiedział. Aaron powiedział, że zanim był niemowlakiem, był kosmitą,  miał trzy stopy i mógł wszędzie polecieć. Potrafił też prowadzić samochód, ale w końcu wrócił swoim statkiem kosmicznym.

Wierzę mu.


Rysunek przedstawia mnie, a to kółko na moim brzuchu to oczywiście Aaron.

Randka w tropikalnym raju


Wróciliśmy z naszej wspaniałej randki. Trwała cały tydzień i bardzo długo na nią czekaliśmy. W zeszłym roku nie mieliśmy wakacji. Chcieliśmy jechać do Paryża, ale islandzki wulkan pokrzyżował nam plany. Potem zabukowaliśmy sobie wakacje na wyspie Saint Lucia, ale na dosłownie kilka dni przed naszym wlotem, rozpętał się tam ogromny huragan, więc nie mogliśmy pojechać. Potem musieliśmy zająć się nowotworem. Koniec końców bardzo potrzebowaliśmy odpoczynku.

Rodzice Boba byli tak mili, że zaproponowali, że wezmą Aarona do siebie na tydzień, więc w drodze na lotnisko podrzuciliśmy go do nich. Kiedy kładłam go spać, położyłam się z nim, ucięliśmy sobie przemiłą pogawędkę i wyściskaliśmy się. Było mi smutno, że zostawiam go na cały tydzień. Od kiedy się urodził, nie widziałam go tylko przez te kilka dni, kiedy poszłam do szpitala na operację. A to się nie liczy – byłam tak naćpana, że nie pamiętałam nawet o tym, żeby za kimkolwiek tęsknić. W każdym razie przytulałam się z nim i powiedziałam mu, że kiedy obudzi się rano, taty i mamy nie będzie, bo będą na wakacjach. Aaron jest niezwykle empatycznym dzieckiem i od razu zorientował się, że jest mi smutno, więc delikatnie pogładził mnie po twarzy i powiedział: „Nie martw się, mamusiu, tatuś będzie tam z tobą i będzie się tobą opiekował.” Potem zapewnił mnie, że nie będzie za mną tęsknił, ani płakał.

Zatem nie martwiąc się już o nic, polecieliśmy na Karaiby. Kiedy dotarliśmy na miejsce, byliśmy zaskoczeni, że dostaliśmy ten przepiękny dom, cały dla siebie. 


 Tak w ogóle to jest to najczęściej fotografowany dom na wyspie Saint Lucia. Książę Karol i Camilla odwiedzili go (oraz plantację, na którym się znajduje) parę lat temu. Zrobiono im tam sesję zdjęciową, dzięki której dom stał się jeszcze bardziej sławny. Stoi na niesamowitej, organicznej plantacji, gdzie hodowane są przepyszne produkty, których można skosztować, w tym te smakowite, jadalne kwiaty:   




To były przepiękne wakacje. Mieszkańcy wyspy są super. Jedzenie było pyszne. Kolibry niesamowite. Nurkowanie relaksujące. Spacery przepiękne. Słońce… no cóż, było. Każdy dzień był słoneczny i gorący. W Anglii nigdy nie jest gorąco i słonecznie, więc cieszyło mnie to, że mogę siedzieć w słońcu i je chłonąć.

 
Nie chciałam wracać. Oczywiście jednocześnie tęskniłam za moim małym mężczyzną i martwiłam się, że on tęskni za mną. Zobaczenie się z nim po tygodniu było cudowne. Kiedy przyjechaliśmy, był akurat na małym spacerze, ale kiedy spostrzegł nasz samochód, zaczął biec. Biegł tak długo, aż wpadł w moje ramiona. Przez resztę dnia nie odstępował mnie ani na moment. Bez przerwy powtarzał: „Jak dobrze was wiedzieć, mamusiu i tatusiu”.

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Pierwsze strzyżenie




Moje włosy ostatnio wymykały się spod kontroli i znów uciekałam się do częstszego noszenia kapeluszy. Zależało mi na każdym milimetrze i nie chciałam obcinać ani odrobiny. Aż do chwili gdy moja koleżanka Tor przemówiła mi do rozumu. Umówiła mnie też do fryzjera w odjazdowym, małym salonie i w końcu moja fryzura nabrała jakiegoś kształtu.


Przepraszam za fatalną jakość zdjęcia.

piątek, 21 stycznia 2011

Żegnaj roku 2010


Mam nadzieję, że miło upłynęły wam Święta. Moje były wspaniałe. Rok temu wiedziałam, że coś jest nie tak z moją prawą piersią. Nie wiedziałam jak poważna jest sytuacja, a że nie chciałam psuć innym Świąt, siedziałam cicho. Pamiętam, że w Wigilię, kiedy szykowałam się do pójścia spać, zauważyłam kroplę krwi na sutku. Wystraszyłam się jak cholera i nie mogłam spać. O 2 nad ranem byłam tak przerażona, że wysłałam smsa do mojej koleżanki Laury, pielęgniarki, która próbowała mnie uspokoić, żebym choć trochę się przespała. Powiedziała, że to zapewne wynik tych wszystkich biopsji, które mi zrobiono. Wydaje mi się, że właśnie wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że może lekarze mają rację i rzeczywiście mam raka.

W tym roku było zupełnie inaczej. Święta Bożego Narodzenia były magiczne, bo nie mieliśmy żadnych zmartwień i ponieważ Aaron, który ma 3 lata, był strasznie ciekawski. Bardzo się podekscytował kiedy rano odkrył ślady butów Świętego Mikołaja.   

 
Potem mógł rozpakować prezenty. Cieszę się, że Aarona naprawdę ucieszyło te kilka upominków, które dostał. Nie oczekiwał, że dostanie ich więcej, ponieważ zadbaliśmy o to, żeby nie myślał, że Święta to tylko prezenty. Nie podoba mi się to, że niektóre dzieciaki są tak rozpieszczone i pazerne, że dla nich podczas Bożego Narodzenia ważniejsze jest to, jaki dostaną prezent, a nie Jezus, rodzina, miłość albo cokolwiek, czym Święta są lub być powinny. 
Nasze święta nie kręciły się wokół prezentów. Spędziliśmy cały tydzień jeżdżąc na sankach, czytając książki i pijąc grzane wino przy kominku. Bob, razem z dzieciakami polukrowali przepyszne, świąteczne ciasto mamy. No dobra, może raczej więcej lukru zjedli, ale tak czy siak…


Poszliśmy też obejrzeć jasełka, które były wystawiane w prawdziwej stodole, z udziałem żywych krów. Siedzieliśmy na sianie i zanim przedstawianie się skończyło, wszyscy „pachnieliśmy” jak krowy.  Było przeuroczo. Nie licząc zapachu. On nie był uroczy. Ale przedstawienie jasełkowe było bardzo fajne. Aha, zaraz po Świętach były moje urodziny i zostałam jeszcze bardziej rozpieszczona  :-)