piątek, 26 lutego 2010

Wyjmijcie go ze mnie!

Dzień operacji. Wszyscy byliśmy trochę na podenerwowani. Trochę wzruszeni, ale i silni zarazem, przynajmniej przede mną. Chociaz wiem, ze dziewczynom polaly sie łzy jak wyruszyłam do szpitala.


Hej, nie ma powodu do wzruszeń. Bob będzie ze mną cały dzień, potem o 14 odpłynę w piękne miejsce marząc o plaży w Kalifornii (Marta mi o tym podpowiedziała. Podobno, kiedy sie myśli o czymś miłym jak cię usypiają to sie o tym śni przez całą operację. Ja zdecydowałam, że będę śniła o słonecznym dniu w Kalifornii z moimi dwoma mężczyznami). I do 15 pozbędę się raka!
Taki był  plan. Ale, oto, co się zdarzyło naprawdę. Po pierwsze, Bobowi nie pozwolono wejść do szpitala razem ze mną, bo panoszyło się jakieś świństwo i nie chcieli, żeby rozeszło się po pacjentach.
Po drugie, mój kochany chirurg (dodam tylko, że najlepszy w Kornwalii) nie należy do tych, którzy się spieszą w pracy. Chciał się dobrze spisać przy poprzedniej pacjentce, więc moja operacja, która miała się zacząć o 14, nie zaczęła się do 17. Powiem tylko, że to długo czekałam. Długo czekałam nic nie robiąc poza myśleniem o operacji i słuchaniem mojego iPoda (dzięki Bob za wgranie komedii, Lewis Black był wspaniały!).
W końcu mnie zawołali, zabrali na dół, kazali podpisać jakieś papiery, że mogę umrzeć i poprosili, żebym jeszcze trochę poczekała. Przyszła jakaś pani sprawdzić, czy wszystko w porządku, pachniała jak moja siostra i to mnie trochę pocieszyło. Potem narysowali mi koła na mojej piersi i poprosili, żebym powiedziała, gdzie chcę bliznę (Phi! Nigdzie. Zróbcie to bez blizny, podobno jesteście najlepszymi chirurgami w kraju!) Potem podali mi jakieś cudowne proszki i nie miałam nawet czasu na pomyślenie o Kalifor…………
chrrrrr
Mgliście pamiętam jak sie obudziłam z wielkim bólem i dostałam morfinę. Kilka godzin później obudziłam się znowu i wykonalam kilka telefonow. Bob mówi, że gadałam jak naćpana. Ja przeciez BYŁAM naćpana, Bob!

Dostałam kilka pięknych smsów z życzeniami. Dobrze wiedzieć, że ma sie przyjaciół, którzy pomogą ci przez to przejść. Zwłaszcza kilka mamusiek, z którymi jakoś straciłam kontakt w ostatnich miesiącach. Były smsy od mojej rodziny i od moich kolegów z teatru. Wszystkie cudowne, przeczytałam każdego przynajmniej po kilkanaście razy. Uwielbiam dostawać wspierające wiadomości.
Były tez wiadomości od Boba (cytuję):
"Spoon (Łyżeczko – tak mnie nazywa), nadal jestes niebieska?"
Był zdenerwowany, bo nie pozwolono mu mnie zobaczyć tego dnia, ponieważ… no właśnie, ponieważ jestem pewna, że mnie kocha i zamartwiał się o mnie…, ale szczerze myślę, że spieszyło mu się zobaczyć mnie zanim będę znowu różowiutka. Przed operacja dają ci taką niebieską farbę, ktora koloruje raka żeby go bylo latwiej znalezc. I ta farba powoduje, że skóra tez robi się bardzo niebieska. Wyglądałam naprawdę jak Smerfetka. On myślał, że to fajne.
Dwie noce później pozwolili mi wyjść do domu. Było cudownie. To cale przepyszne jedzenie, które Lala i Chris gotowaly dla mnie. Te wszystkie filiżanki herbaty, których nie musiałam zrobić. I najlepsze ze wszystkiego, te wszystkie poranki, kiedy nie musiałam się podnosić z łóżka. Przez prawie 3 tygodnie Andrew wstawał rano by nakarmić i pobawić się z Aaronem. Czytali razem gazety i rozmawiali. W rzeczywistości sytuacja wygrana dla obu stron, ja się wysypiałam, a Aaron mógł rozmawiać i buldożerach i ciężarówkach. 
Mmmm! Pozbyłam się raka i zdrowiałam.


Tlumaczenie: Kasia Kycia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz