środa, 24 lutego 2010

Damy radę!

5 stycznia (w urodziny Andrew – przepraszam za kiepski prezent) dowiedziałam się, że mam raka. Na wizytę poszłam razem z Aaronem, mając nadzieję, że wszystko pójdzie szybko i dowiem się, że czwarta biopsja wykazala, ze jestem zdrowa. Wtedy razem z Aaronem i Bobem mieliśmy świętować, zamówić sobie mnóstwo jedzenia na wynos i opowiadać wszystkim o tym jacy byliśmy głupi, że tak się baliśmy.

Niestety nie było tak, jak to sobie wyobrażałam. Mój lekarz wszedł do gabinetu i powiedział: „Niestety mam dla pani złe wieści”. I urwał! Dlaczego nie powiedzial od razu co to za złe wieści. Czy chodzi o to, że biopsja znów niczego nie wykazała i po raz kolejny będą musieli mnie nakłuwać? Czy może o to, że mam raka i zostały mi 2 tygodnie życia?

Powiedział, że ma złe wieści i spuścił głowę!

Więc powiedziałam: „Hmmm… mam raka?”

Lekarz: Tak.

W tym samym momencie Aaron poczuł, że coś jest nie tak i zaczął płakać, płakać i płakać. I cały czas powtarzał: „Mamusiu, do domu, mamusiu, do domu”. Ja tez chciałam stamtąd uciec i wrócić do mojego kochanego domu.

Lekarz powiedział, że w przyszłym tygodniu mnie zoperują, a potem będziemy musieli poczekać jeszcze 2 tygodnie żeby dowiedzieć się czy są jakieś przerzuty. O tym nie chciałam nawet myśleć. Przerażające. Jeśli pojawią się przerzuty, oznacza to, że raka nie da się wyleczyć. Jeśli przerzuty są na kościach, chorobę można jeszcze przez jakiś czas kontrolować, ale jeśli nowotwór przeniesie się np. na wątrobę wtedy nie pozostało już zbyt wiele czasu.


To i tyle. Musiałam poczekać na operację, a potem na wyniki histopatologiczne, żeby dowiedzieć się z jakim rodzajem raka mamy do czynienia. Pielęgniarka przyniosła mi wody, a ja zadzwoniłam do Boba, żeby przyjechał i odebrał mnie ze szpitala. To OKROPNE uczucie mówić swojemu mężowi, że ma się raka, a jeszcze gorsze jest robienie tego przez telefon. Niestety musiałam to zrobić, ponieważ byłam w Truro i nie było szans, żebym sama pojechała samochodem do domu.


Kiedy czekaliśmy na Boba, pozwoliłam Aaronowi obejrzeć jakieś DVD które były w poczekalni. Aaron wybrał Boba Budowniczego, którego uwielbia. Codzienie conajmniej 10 razy dziennie śpiewa na caly głos „Dacie radę? – damy radę!”. Jest bardzo śmiały, więc śpiewa w restauracjach, sklepach, w samochodzie, parku, wszędzie! No i oczywiście tego popołudnia w poczekalni w kółko śpiewał na cały głos: „ Damy radę! Damy radę! Damy radę! Damy radę!”. Pielęgniarka uśmiechnęła się i powiedziała, że muszę się uczyć od mojego małego mężczyzny. Damy radę. Za tydzień nie będę miała raka. Wytną go z mojego ciała i będzie sobie leżał w jakimś laboratorium. Ta myśl napędzała mnie aż do dnia operacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz