środa, 3 marca 2010

Pierwsza sesja chemioterapii

Dwugodzinna sesja zamieniła się w pięciogodzinną. Miałam zostać przyjęta o 14.00 i wyjść o 16.00. Jednak pielęgniarki okazały trochę rozlazłe i mało zorganizowane no i… trochę rozkojarzone, więc wyszłam ze szpitala dopiero o 19.00. To był długi dzień dla całej naszej trójki.


Jestem bardzo wdzięczna, że Bob poszedł tam ze mną. Przez cały czas żartował z pielęgniarkami i ogólnie poprawiał atmosferę. Bez przerwy mówił o tym jakby mógłby „wyprofilować” to miejsce. („Wyprofilować” czyli sprawić, żeby działało lepiej i efektywniej). W końcu nadszedł czas założenia wenflonu. Pielęgniarka nie mogła sobie z tym poradzić. Wykonała kilka bolesnych dla mnie prób i poddała się. Musiałam poczekać aż przyjedzie druga pielęgniarka i spróbuje go założyć. Muszę pamiętać o noszeniu rękawiczek i ciepłych ubrań; o wiele łatwiej jest znaleźć żyłę, kiedy organizm jest rozgrzany. Kilku minut z gorącym kompresem załatwiło sprawę. Nadszedł czas przyjęcia sterydów, leków przeciwwymiotnych, a potem leków chemioterapeutycznych, które są tak toksyczne, że gdyby pękła mi żyła, mogłyby wypalić mi tkanki. Co ciekawe, same żyły nie ulegają poparzeniu, ale i tak zostają uszkodzone.


Kiedy wstrzyknięto mi pierwsze lekarstwo, czułam jak przemieszcza się wzdłuż mojej ręki, a dwie sekundy później czułam w ustach metaliczny smak. Drugie lekarstwo może powodować wrzody jamy ustnej, dlatego podano mi kruszony lód do chrupania. Chodzi o to, że jeśli ochłodzi się jakąś część ciała lekarstwo nie wniknie tam z tak dużą intensywnością. To samo tyczy się czaszki. Niektórzy kładą sobie na głowę lodowy kompres w nadziei, że dzięki temu nie stracą włosów. Ja nawet nie beralam tego pod uwage, bo nie znoszę kiedy jest mi zimno.


Gdy podawano mi trzecie lekarstwo strasznie zaczęła mnie boleć ręka, dlatego pielęgniarka musiała ustawić kroplówkę na najwolniejsze tempo. Poza tym wszystko było w porządku i w końcu mogłam jechać do domu.

Po drodze odebraliśmy Aarona od Anny, który zrobiła nam też pyszną kolację na wynos do domu, co było niezwykle miłe z jej strony, dziękuję.


W domu od razu poczułam się źle. Wiadomo, że coś jest ze mną nie tak, jeśli nie nawet nie jestem w stanie obejrzeć nowego odcinka serialu „Glee”. he he


Dostałam dziś śliczne kwiaty od mojej przyjaciółki Laury oraz kilka kartek, których wcześniej nie otworzyłam, bo chciałam zostawić sobie tę przyjemność na wieczór. Niestety tego też nie byłam w stanie zrobić. Wzięłam leki przeciwwymiotne i poszłam do łóżka. Podejrzewam, że wzielam je za późno, bo nie za bardzo mi pomogły. Właściwie to w ogóle mi nie pomogły. Wymiotowałam całą noc. Bob mnie doglądał, prawie w ogóle nie spał i wszystko po mnie posprzątał.


Dzisiaj czuję się już lepiej, ale wyglądam okropnie. Popękały mi naczynka na twarzy i jestem cała różowa. Wpadła dziś do mnie koleżanka i powiedziała, że wyglądam fatalnie. Przespałam prawie cały dzień, ale udało mi się pójść na krótki spacer wokół osiedla i pobawić się trochę z Aaronem. Bob wziął na siebie wszystkie obowiązki domowe – zajął się pieluchami, sprzątaniem, przygotowaniem jedzenia, położył też Aarona spać. Byłam zbyt zmęczona, by mieć siłę zająć się czymkolwiek. Szczerze mówiąc to jestem zbyt zmęczona, żeby coś więcej napisać. Jutro napiszę jak się mają sprawy. Dziękuję, że to czytacie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz